La Graciosa.Poradnik : jak się zniszczyć na wyspie relaksu


W sześć godzin dookoła wyspy.

Koniec szlaku.Stoję na skraju klifu. Patrzę w dół – pode mną rumowisko skał i głazów, o które rozbijają się fale.Po lewej stronie ściana żółtego wulkanu ostro spada do morza;po prawej…..ocean. Ręce mi opadają – od ponad pięciu godzin idę wokół wyspy, często na przełaj,prawie non stop pod wiatr; w drodze na upragnioną plażę. Na myśl,że mam wracać tą samą drogą chce mi się płakać.Nie wspominając,że prawdopodobnie nie zdążę na prom powrotny.

Graciosa szlaki
„szlak”

– Chcesz iść dalej? – Słyszę. Jakaś hiszpańska para na rowerach
– Taaa, ale przecież się nie da – odpowiadam całkowicie zrezygnowana
– Da się – tam jest szlak! – mówi chłopak, wskazując na podnóże żółtego klifu obmywane przez fale.

Jakoś nie chce mi się w to wierzyć, ale zaczynają mnie uspokajac,że szlak jest, ba nawet da się bezpiecznie przejść,bo dziewczyna szła tamtędy nie dalej niż wczoraj. To mnie ostatecznie przekonuje. Na koniec chłopak sprawdza,jak wygląda sprawa przypływu ( taaa, mi jakoś nie przyszło by do głowy,że poziom oceanu może się drastycznie zmieniać, przecież jestem dziewczyną z gór). Nie mam siły wracać,pełna determinacji i z duszą na ramieniu zaczynam schodzić na dół po skałach….

***

Cała sytuacja miała miejsce tydzień temu na małej wysepce Graciosa, przyklejonej do północnego wybrzeża Lanzarote. Na Graciosę turyści jeżdżą żeby poleniuchować na złotych i pustych plażach,ewentualnie posiedzieć w knajpce w stolicy wyspy Caleta del Sebo…Ja jednak zafundowałam sobie niezłą wyrypę, z dreszczykiem emocji na koniec. Graciosa off the beaten track – dosłownie!Właśnie przemierzając na przełaj pustą wyspę wpadłam na projekt : Kanary na przełaj ;-) Ale to następnym razem….

Mirador de Guinate

Wróćmy jednak do słonecznego styczniowego dnia. Miałam wielkie szczęście,że udało mi się dostać tego dnia na Graciosę – nie raczyłam sobie nastawić budzika, na szczęście…alarm był defaultowo ustawiony na 6 rano. Nie miałam zbyt wiele czasu,ale wyskoczyłam z łóżka i zdążyłam. Nie mogłam tym razem odpuścić Graciosy ( dwa lata temu nie udało mi się na nią dotrzeć)

Na Graciose pływają promy z wioski rybackiej na północy – Orzola.Do Orzoli można dostać się autobusem za jakieś 4 euro z głównego dworca autobusowego Arrecife ( jakieś 20 min spacerem z wybrzeża)Rozkład TU. W Orzoli mamy do wyboru dwie firmy, cena jest taka sama – 20 euro za bilet powrotny; rozkład nieznacznie się różni, ale jest tak ułożony że możemy spędzić na wyspie cały dzień i zdążyć na ostatni autobus do cywilizacji .(linki : Biosfera Express i Martimas Romero) Ja wybrałam Biosfera Express, nie wiem,dlaczego,może nazwa bardziej mi się spodobała.

Zabawa zaczyna się już na promie, a raczej łódce. Siadam na górnym pokładzie, naubierana jak w Tatry,żeby natrzaskać zdjęć. Niestety, łódka jest jak dobry roller coaster, podskakuje na falach tak,że boję się wstać,żeby nie wylecieć za burtę; ba trzymam się siedzenia i żałuję,że nie mają pasów.

Jestem po śniadaniu ale na szczęście zostaje ono na swoim miejscu, ale tu ostrzeżenie dla osób wrażliwych – lepiej jednak zjeść śniadanie już w Caleta de Sebo ( zwłaszcza,że mają tam dobrą piekarnię)  W czasie drogi zabawia mnie rozmową pan, pracujący na promie, objaśnia dlaczego tak rzuca ( jesteśmy w cieśninie del Rio) i radzi na która plażę najlepiej iść w taki wietrzy dzień.Mówi,że Graciosa to wyspa doskonała,żeby się zrelaksować

Przybijamy do brzegu.”Welcome to the island” mówi mój znajomy z łódki, a ja czuję się jak w serialu „Lost”. Tajemnicza, mała wyspa czeka na mnie, a ja mam na odkrycie jej tajemnic tylko jeden dzień.Albo AŻ cały dzień. Stawiam pierwsze kroki w Caleta del Sebo. Klimat trochę jak z westernu, nie ma asfaltu, widać,że życie toczy się tu leniwie.

La Graciosa

Playa de Cocina – tam idę! Ale najpierw wydrapię się na małą górkę w środku wyspy, stamtąd pewnie będą zajebiste widoki, potem zejdę na drugą stronę niemal wprost na plażę. Dzień odpoczynku i relaksu. Taaa….zaczynam mieć wątpliwości,czy w moim przypadku to w ogóle możliwe…

Szybko zostawiam za sobą Caleta del Sebo i idę szutrową drogą biegnącą przez sam środek wyspy, po kilku minutach odbijam w prawo, droga biegnie wzdłuż zbocza góry, gdzieś tam powinien być szlak na szczyt. Idę i idę, zaczyna mi się nudzić, choć monitoruję dokładnie zbocze wypatrując szlaku, ścieżki ani widu ani słychu.

Droga jest dość nudna i po wiatr, niebo zachmurzone,widoki nie powalają.Przereklamowana ta Graciosa.Idę tak z 1,5 godz…i dochodzę do miejsca skąd widać północne wybrzeże wyspy. No nie, musiałam przegapić szlak, co teraz? Może wejdę na górę bez niego….

Wydrapuję się na małą górkę wyrastającą na równinie,w nadziei,że stamtąd dojrzę ścieżkę – nie ma żadnych drzew,więc wydaje się,że to dobry pomysł. Żadnej ścieżki nie widać, za to na horyzoncie widzę skały o bajkowych kształtach wynurzające się z oceanu i czerwony stożek góry.Odpuszczam na dziś wejście na centralny wulkan. Stwierdzam,że obejdę dookoła górski masyw,dojdę na plażę i wejdę na Montana Amarilla – stamtąd też będą fajne widoki! Jako że droga idzie wzdłuż morza, postanawiam iść bliżej środka wyspy – na przełaj:-) Oceniam trasę na jakieś 1,5 godz.

Bardzo fajnie idzie się przez zupełnie pustą równinę, zwłaszcza,że teraz wiatr wieje mi w plecy. Mam lekkie wyrzuty sumienia, bo cała wyspa to rezerwat przyrody, ale pod moimi butami gniotę tylko niezliczone muszle, które nie wiedzieć skąd wzięły się tak daleko od morza.

Idę sobie, całkowicie zrelaksowana i wyluzowana a widoki które wyłaniają się przede mną są coraz piękniejsze. Krajobrazy jak z filmu fantasy. Po 3 godzinach od opuszczenia Caleta del Sebo widzę jakieś auto na horyzoncie( super, więc  tam jest droga), zaczynają się pojawiać pierwsi rowerzyści,ale tłumu nie ma.

W końcu dochodzę do miejsca, kiedy trzeba podjąć kolejną decyzję – jestem pomiędzy dwoma górami, albo teraz wrócę do wioski i stamtąd kolejne 40 min na plażę ( nuda!) albo odbiję w lewo….w stronę błyszczącego w słońcu wulkanu Montana Amarilla. Długo się nie zastanawiam – szybko zerkam na mapę ( jak się okazuje zbyt szybko) , obejdę wyspę dookoła, a co!

Nie żałuję, widoki są przepiękne, i co najważniejsze, ciągle nowe…nie wiem, co czeka za zakrętem i to jest w tej wędrówce najfajniejsze. Jednak im dłużej idę i im bardziej zbliżam się do wulkanu, tym droga staje się nudniejsza,a ja coraz bardziej opadam z sił….

Montana Amarilla

Pod koniec marsz przestaje być przyjemnością, a staje się przymusem, zadaniem, do wykonania,które sama sobie narzuciłam. Mam jeden cel – dojść na plażę, obejść wyspę. Po drodze kusi mnie,żeby odbić w głąb wyspy i znów na przełaj skrócić sobie drogę,ale ambicja mi tym razem nie pozwala. W końcu dochodzę do miejsca gdzie droga kończy się skalistym urwiskiem. WTF???

,

Nie mam siły wracać,pełna determinacji i z duszą na ramieniu zaczynam schodzić na dół po skałach….Nie ukrywam, mało nie posikałam się tam ze strachu, idąc po skałach przyklejona do klifu, miałam wizję,że lada chwila przyjdzie fala i zmyje mnie do morza. W pewnym momencie woda zalewa mi buty….

Ukłucie strachu, teraz nie wiadomo,czy wracać czy iść dalej. Wreszcie za zakrętem widzę malutką złotą plażę. Jeszcze chwila i z ulgą stawiam stopy na piasku. Jestem uratowana!Uff, najadłam się strachu….przeklinam na niemiecką mapę,wg której szlak idzie wybrzeżem dookoła wyspy. Zbyt bezpieczne to nie jest. Kiedy później spojrzałam na mapę, okazało się,że szlak skręca tuż przed wulkanem i obchodzi go od strony lądu. Ups….Nawet jakby go nie było, myślę,że prościej i bezpieczniej byłoby po prostu wyjść po krawędzi krateru na górę a potem nawet i na przełaj zejść po zboczu. Ale to następnym razem….Jak to się mówi : mądry Polak po szkodzie; dodałam nieco adrenaliny do długiego, ale banalnego szlaku. Grunt,że skończyło się happy endem :-)

Montana Amarilla

Plaża jest śliczna, przyklejona do klifu, bezwietrzna, prawie pusta. Ale oczywiście idę dalej – nie wiem,jak daleko jest do Caleta del Sebo ,wolę się jednak bardziej zbliżyć do cywilizacji, żeby potem nie biec z językiem na brodzie usiłując zdążyć na prom.Idę po łagodnych wydmach porośniętych trawą i wreszcie widzę przed sobą klify, i kolejną piękną,piaszczystą plażę.Plaża jest prawie bezludna, tylko kilku hippisów, ktoś opala się nago. Wreszcie rzucam plecak, znajduję jakieś miejsce zasłonięte od wiatru, nawet nie usiłuję przebrać się w kostium, po prostu zrzucam z siebie ciuchy i padam na piasek. Niezła wyrypa….a miało być tak lajtowo. Szłam dokładnie 5 godzin, praktycznie bez żadnego odpoczynku.

La Graciosa

Teraz ten odpoczynek też nie trwa długo, chwilę leżę, jem wreszcie kanapki i wlokę się w stronę wioski. Odwracam się i patrzę na wyrastającą z morza Montana Amarilla…nie udało się teraz, następnym razem na pewno na nią wejdę, po tym jak obeszłam wyspę dookoła, wiem już gdzie warto iść, a co można sobie odpuścić. Zdecydowanie – zachodnia część wyspy jest ciekawsza!

La Graciosa

Kończy się dzień, zachodzące słońca oświetla 600 metrowe klify Famara, siedzę na łódce, rzuca jak poprzednio, a ja nie mam już siły na nic, desperacko próbuję pstryknąć jeszcze jakieś zdjęcia. Graciosa – wyspa relaksu…ale jak ktoś chce,może się tam porządnie zmęczyć i dać sobie wycisk. Co kto lubi…..
Ja jestem zachwycona,rano myślałam,że jest przereklamowana, teraz wiem,że to jedno z najpiękniejszych miejsc, w których byłam. Spokój, cisza, samotność i niesamowite krajobrazy. Za 20 euro możemy na jeden dzień uciec do innego świata. To jedne z najlepiej wydanych pieniędzy w moim życiu…..Jeden z piękniejszych dni,jakie przeżyłam.

  • pomysł,żeby obejść Graciosę dookoła nie był całkiem oryginalny – wcześniej zrobiła to Marzena Filipczak ( relacja w książce „Lecę dalej”)
  • jeśli ktoś chciałby się dowiedzieć więcej o wyspie, polecam artykuł na blogu Daleko niedaleko
  • na wyspie byłam od 9.30 do 16.30, nie licząc przerw szłam 6 godzin, zrobiłam jakieś 20 km

 

20 uwag do wpisu “La Graciosa.Poradnik : jak się zniszczyć na wyspie relaksu

  1. Na przełomie listopada/grudnia opłynelismy prawie wszystkie wyspy kanaryjskie… została nam jeszcze tylko La Graciosa. Wiatry nie pozwoliły.

    Nic to! :) Następnym razem będzie na pierwszym planie!!!

    Polubienie

  2. fantastycznie to wszystko wygląda, też chętnie bym tak pomaszerowała. :) na Kanarach jedynie na Teneryfie byłam, ale pewnie jeszcze kiedyś się w tamte rejony wybiorę, bo zakochałam się w nich od pierwszego wejrzenia. i podziwiam Ciebie, bo sama nie lubię za długo chodzić, zdecydowanie lepiej łazi mi się w duecie. :)
    pozdrawiam.

    Polubienie

  3. A ja właśnie lubię sama i fajnie mi się chodzi…Byłam na wszystkich Kanarach oprócz El Hierro, więc jak masz jakieś pytania, chętnie pomogę ;-) niedługo wpis o wędrówkach na Fuerteventurze;) pozdrawiam!

    Polubienie

  4. Przez pierwsze 3 godziny nie spotkałam NIKOGO, potem po drodze może 10 os max; na tej plaży pod klifem było trochę więcej ludzi….na kolejnej plaży – może 5 osób. Myślę,że latem jest więcej ale chyba i tak dużo mniej niż gdzie indziej ;-)

    Polubienie

  5. Odpukać, nigdy ;-) zawsze spotykam przyjazne psy, na La Palmie pies nawet za mną biegł i chciał iść w góry; ludzi też się jakoś złych nie boję, na Kanarach przynajmniej;-) W sumie…to najbardziej obawiam się spotkania z niedźwiedziem w Tatrach :-P

    Polubienie

  6. Dzika,fakt! W sumie prawie cały czas byłam sama, jak ktoś chce uciec od wszystkiego, to powinien tam pojechać ale najlepiej na 2-3 dni;) Jest pole namiotowe. I ponoć jakieś noclegi. A co do posta, o którym wspominasz – daj mi linka na priv, proszę, albo na FB :) Dzięki!

    Polubienie

    1. Dziękuję za fajny artykuł i inne spojrzenie na tą małą wysepkę. Miałam okazję odwiedzić La Graciosę w grudniu i objechałam ją rowerem. Fascynację dniem w cudnej dziczy opisałam u siebie. Bardzo chciałabym tam wrócić.
      Pozdrawiam ;)

      Polubione przez 1 osoba

      1. hej, dzięki! i miło mi że Ci się podobało;) ja się bałam,że Graciosa będzie przereklamowana, ale nie była! też chcę tam wrócić, i wejść co najmniej na 2 góry. zaraz zajrzę do Ciebie na bloga, bardzo lubię czytać czyjeś relacje z miejsc,gdzie sama byłam;) pozdrawiam!

        Polubienie

  7. Jestem po sześciodniowym pobycie na La Graciosa, ten twój opis jest po prostu żenujący. Zero wyobraźni, sprawdzenia warunków, nawet godziny promów złe wybrałaś, no i ten dramatyzm, jakby to Alpy były. Błagam o rozsądek i myślenie.

    Polubienie

    1. Zapomniałeś/aś wspomnieć o pokorze. Ja natomiast błagam o trochę dystansu do rzeczywistości i czytanych tekstów. Nie wiem, czy bliskie Ci jest pojęcie „pół żartem – pół serio”? Co do dramatyzmu – to jest subiektywny blog, a nie przewodnik; autor ma prawo pisać co i jak mu się podoba. Dziękuję za ” konstruktywną” krytykę i zachęcam do założenia bloga, chętnie przeczytam mniej żenującą relację z La Graciosa. Pozdrawiam!

      Polubienie

Dodaj komentarz

Ta witryna wykorzystuje usługę Akismet aby zredukować ilość spamu. Dowiedz się w jaki sposób dane w twoich komentarzach są przetwarzane.