Gruzja – you’ll never walk alone. Dwa dni pod Kazbekiem


Zbiegałam w strugach deszczu z wyższej niż Kościelec góry, na której stoi słynny kościółek Cminda Sameba, z kudłatym psem przy nodze, a gdzieś wysoko nad moją głową i kaukaskimi czterotysięcznikami przetaczała się burza. Wreszcie dopadłam do pensjonatu, z bólem serca zatrzasnęłam psu bramę przed nosem i weszłam do ciepłej, ciemnej sieni pełniącej też funkcję living roomu.

-Kasiu, mamy złą wiadomość – usłyszałam od progu – nie ma wody….. F**ck, to ostatnie, co chce usłyszeć spocony, brudny człowiek po całym dniu w górach. Mina mi zrzedła

Wina też już nie ma. Napijesz się czaczy?  Cóż było robić…Z ciężkim sercem rzuciłam plecak, klapnęłam na fotel i patrzyłam, jak nowi znajomi leją mi do szklanki z butelki po coli przezroczysty płyn nieznanego pochodzenia. Wody nie ma, ale też jest zajebiście. Welcome to Kazbegi!

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

Dziś zamiast czaczy polewam sobie syrop na kaszel i grzeję się wspomnieniami gruzińskiego lata. Kazbegi celowo zostawiłam sobie na koniec, żeby z przytupem zakończyć moją dziesięciodniową eskapadę. Być może dlatego historia z wodą nie zrobiła na mnie żadnego wrażenia ( woda jak znikła, tak już się nie pojawiła) – zdążyłam się już nieco przyzwyczaić do gruzińskiej rzeczyzwistości, tak samo nie zdziwiłam się, że wracając do domu po ciemku, mało nie zabiłam się o krowę, leżącą w poprzek ścieżki.

Wizytę u stóp Kazbeka potraktowałam jako ukoronowanie podróży, bo to właśnie dzięki niemu trafiłam do Gruzji. Tendencyjnie – ktoś wrzucił zdjęcie na fejsa, polajkowałam i od razu zachciało mi się tam jechać. Niestety, tym razem nie dane mi było przeżyć tego wspaniałego momentu, kiedy nagle marzenie staje się rzeczywistością i jestem w miejscu z zdjecia. Kiedy wysiadłam z marszrutki zobaczyłam tylko niewyraźny zarys kolosa, schował się za chmurami i tyle go widziałam.

Stepancminda Kazbek
spóźniłam się trochę ;-)

Zamiast tego pojawiła się chmara taksówkarzy, oboawiałam się, że będą mnie nagabywać, żeby się zatrzymać u słynnego Wasyla, ale nie, widocznie Wasyl był fully booked. Zamiast tego wmawiali mi, że mój pensjonat znajduje się na szczycie góry i bez taxi ani rusz. Słysząc moją kategoryczną odmowę powiedzieli : aaa Ty jesteś z Polski, Polacy są skąpi. Krew się we mnie zagotowała, oburzyłam się i chciałam im wytłumaczyć, że Polacy, w tym ja, potrafią przejść się pół godziny pod górę z plecakiem. Niestety, moja znajomość rosyjskiego nie pozwoiła, żeby wdawać się w polemikę.

Stepancminda
„centrum miasta”

Miejscówkę wybrałam sobie idealną – jak się okazało, w przyklejonej do Kazbegi wiosce Gergeti, przy szlaku na Kazbek, dobre 20 min spaceru pod górę od centrum. Wielki pokój i widok z okna na czterotysieczniki, nie wspominając już o full wypas śniadaniu i kolacji. Zainteresowanym dam namiary ;-)

Gergeti
mój dom na kolejne dwa dni

Dzień pierwszy. Aklimatyzacja :-)

Do dyspozycji miałam tylko pół dnia, więc wiedziałam, że dziś to ja już dużo nie zwojuję, dlatego postanowiłam  wybrać się na „aklimatyzacyjny” wypad do kościółka. Na wzgórze można iść utwardzaną drogą, którą jeżdżą dżipy z leniwymi turystami, wzbijając tumany kurzu, ale ja poszłam losowo wybraną ścieżką przez las. Którą – nie jestem w stanie odtworzyć, ale nie ma się tam gdzie zgubić, trzeba po prostu iść przed siebie do góry, co jakiś czas przecinając drogę. 40 min do godziny wdrapywania się po dość stromym zboczu.

Gregeti Cminda Sameba
słynny kościółek

Wzgórze i Cminda Sameba to niestety „must see” i turyści jeżdżą tu masowo na jednodniówki np. z Tbilisi. Na szczęście nie ma fasiągów ani kolejki, są za to terenowe auta, które dowożą z dołu ludzi, żeby mogli sobie trzasnąć selfie na tle kościółka i Kazbeku. Atmosfera jak na Kasprowym. Wrzask, gwar, laski na obcasach. Odradzam wizytę w środku dnia.

Gregeti Kazbegi
buty na koturnach – idealny outfit na 2170 m n.p.m.

Przysiadłam na chwilę na murku i chciałam pokontemplować piękne okoliczności przyrody, wczuć się w atmosferę tego miejsca, niestety – kilka metrów niżej siedziała grupa bab, które jazgotały na cały regulator. Nie wiem, o czym rozmawiały, ale wydawały się całkowicie nie zainteresowane piękem gór wokół nich, jakby siedziały w parku na ławce.Smutne to trochę….

Kazbegi
babiniec :-P

Trzasnęłam kilka zdjęć, pokręciłam się wokół kościoła i zeszłam na dół, tym razem nieco inną ścieżką, nota bene przez mały cmentarz. Po drodze zauważyłam dziwną wieżę i poszłam sprawdzić, co jest do cholery za zakrętem. A za zakrętem taki landszaft ;-)

Kazbegi trekking
lubię takie niespodzianki

Z innej perspektywy – obrazek jak z filmu fantasy….

Kazbegi szlaki
Śródziemie? A może Westeros

Dzień drugi. Wycieczka donikąd

Plan miałam ambitny – wyjść o świcie i dojść aż do lodowca. Na drodze do realizacji stanęło….wspaniałe gruzińskie jedzenie ;-) Śniadanie w pensjonacie serwowano o 8 rano. Nic nie pomogły negocjacje, żeby przenieść je na wcześniejszą godzinę. Oczywiście – mogłam nie jeść, ale jeśli choć raz byliście w Gruzji domyślacie się, że trudno zrezygnować z domowego jedzenia ( zwłaszcza, jeśli jest wliczone w cenę noclegu). To był dobry pretekst, żeby nie zrywać się bladym świtem, bo byłam już nieco wykończona wakacyjnym maratonem. Wstałam jednak na tyle wcześnie, żeby zbiec na dół do wioski i wreszcie upolować oświetlony pierwszymi promieniami słońca Kazbek. Teraz już mogę jechać do domu!

Kazbek rano
trafiony, zatopiony!

Śniadanie wyglądało mniej więcej jak polskie śniadanie wielkanocne, stół się uginał, a pani na bieżąco gotowała i dokładała chinkali. Jak się pewnie domyślacie, później nie mogłam się ruszyć. Na szlak wylazłam o skandaliczniej porze czyli ok. 9.30.

Kazbegi
wniebowstąpienie

Nic to, pogoda zapowiadała się zajebista, miałam cały dzień na eksplorowanie okolicy ( i kontemplowanie Kazbeku). Bardzo szybko wdrapałam się na wzgórze Cminda Sameba i tam spotkało mnie rozczarowanie – Kazbeka niet! Piękne błękitne niebo w dwie godziny zmieniło się nie do poznania.

Kazbek szlak
dobrze to nie wygląda

Cóż było robić? Trzasnęłam kilka fot mojemu towarzyszowi i ruszyłam w dalszą drogę, patrząc się z niepokojem w niebo. Poprzedniej nocy obudził mnie straszny huk – pioruny waliły po okolicznych szczytach jakby Kaukaz miał zwalić mi się na głowę. Oj, nie chciałabym przeżyć burzy w tych górach.

 

Pewnie się zastanawiacie z kim szłam. Przyczepił się już w wiosce, choć myślałam, że pod kościółkiem znajdzie sobie jakieś ciekawsze towarzystwo. Ale nie – radośnie biegł koło mnie, gonił krowy, a kiedy za bardzo się ociągałam, cierpliwie na mnie czekał. Spędziłam z nim cały dzień.

pies Gruzja
mój towarzysz;-)

Piesek na bezdomnego nie wyglądał, wręcz przeciwnie – był dobrze odżywiony i zadowolony z życia. Domyślam się, że nie jestem pierwszą osobą, z którą wędrował – pewnie żyje z turystów, codziennie przemierzając trasy w okolicach Kazbeka. Wybredny nie był, jadł wszystko, tylko ogórka nie tknął ;-)

szlak Kazbek
ile mam na Ciebie czekać…?

Wróćmy jednak do wycieczki. Jakoś powoli mi się szło, a na domiar złego coraz więcej czarnych chmur kłębiło się mi nad głową. Stało się jasne, że nie dotrę już do lodowca, ale mogłam dojść do puktu widokowego, o którym wyczytałam na blogu Złota Proporcja, a nieco lepsze zdjęcie znajdziecie tu. Na mapie zaznaczone jako Arsha Pass.

Kazbek szlak
nudna część trasy

Póki co szlak był dość żmudny i nudny, właściwie największą atrakcją był pies, z którym trochę rozmawiałam, zamiast jak zwykle gadać sama do siebie. Co jakiś czas mijali mnie śmiałkowie, wracający z Kazbeku, w tym kilku Polaków.

Liczyłam na to, że dojdę na przełęcz Arsha i wreszcie coś ciekawego zobaczę. Kazbek? Lodowiec? Moje nadzieje zgasiło dwóch kolesi, którzy właśnie wracali z wycieczki do lodowca- stwierdzili, że a) jeszcze spory kawałek trzeba iść b) aktualnie i tak nic nie widać. Nie to co rano. No cóż, ja wolałam zjeść śniadanie ;-)

szlak Kazbek
wracający z Kazbeka

Skoro nic nie widać, nie ma po co iść. Pierwsze krople deszczu przyspieszyły decyzję o powrocie. To,co, psie, wracamy? – zagadnęłam mojego przewodnika

Pies, kiedy tylko usłyszał, że koniec jego męki ( był strasznie umęczony upałem, więc tym większy szacun dla niego, że wciąż za mną szedł), złapał wiatr w skrzydła i zaczął radośnie zbiegać na dół. Najwidoczniej, tak jak ja chciał wrócić do domu przed burzą.

 

W drodze powrotnej, prócz tego, że dostałam przyspieszenia wprost proporcjonalnego do częstotliwości pomruków burzy, nic ciekawego się nie zdarzyło. Może oprocz tego, że spotkałam dwie dziewczyny, z którymi dwa dni wcześniej byłam na wycieczce do David Garedżda, a za chwilę – ludzi z pensjonatu w Mestii. Kilka godzin później, w miasteczku usłyszałam wołanie z knajpy – paczę, a tu moi obecni współlokatorzy piją piwo z…. dziewczyną, którą poznałam w marszrutce na drugim końcu Gruzji ! Ty tu chyba znasz wszystkich – usłyszałam i poczułam się jak celebrity ;-) Prawda jest taka, że odwiedzający Gruzję mają podobne trasy, które przy odrobinie szczęścia prędzej czy później się przetną. You’ll never walk alone in Georgia, chciało by się sparafrazować. Nawet jeśli Twoim jedynym towarzystwem jest PIES.

Kazbegi szlaki
uff, zmęczyliśmy się tym spacerkiem

To była typowa wycieczka donikąd*  Według Endomondo ( link do wycieczki) nie doszłam wyzej niż 2567 m.n.p.m.   Po tygodniu w Gruzji i opadnięciu szczęki w Swanetii, wizyta pod Kazbekiem nie do końca była wisienką na torcie, raczej – musztardą po obiedzie ;-) Po tym, co zobaczyłam w Swanetii, Kazbek wcale nie wydał mi się spektakularny ( wiem, bluźnię). Czy jestem niezadowolona z wycieczki? Wręcz przeciwnie.

Dwa dni u stóp wielkiej góry bardzo fajnie wspominam – myślę, że to był już ten etap podróży, kiedy człowiek nie ma ciśnienia, żeby wszystko zobaczyć, wstawać o świcie, gnać. Zamiast tego – wolisz usiąść w knajpie z nowo poznanymi znajomymi i po prostu się wyluzować. Kiedy nie dziwi Cię brak wody w kranie ani pani gospodyni, która proponuje czaczę do śniadania, kiedy czujesz, że w Gruzji mógłbyś zostać na zawsze….

Cminda Sameba szlak
kolejne spełnione marzenia

To ostatni wpis z Gruzji. Mimo, że byłam tam pół roku temu, ta podróż nigdy się tak naprawdę nie skończyła – zachorowałam na Gruzję, wspominam ją jako raj, obawiam się, że ciężko będzie przebić to, co tam zobaczyłam. Spełniłam kolejne marzenie, ale na tym nie poprzestanę. Zrobię wszystko, żeby jak najszybciej tam wrócić!

* wycieczka donikąd – copyright Arek – zajrzyjcie na jego kanał u tube i m.in film ze zdobywania Kazbeku, byli tam kilka dni przede mną, a poznaliśmy się w kolejce do samolotu).

 

 

14 uwag do wpisu “Gruzja – you’ll never walk alone. Dwa dni pod Kazbekiem

  1. No pięknie :) To jest straszne, za każdym razem, kiedy wrzucasz coś gruzińskiego, przypominam sobie, że natychmiast muszę tam jechać! :) Mam dokładnie takie same wspomnienia jeśli chodzi o gruzińskie śniadania. Choć w naszym przypadku były przynajmniej bez czaczy.
    Kościółek przepiękny, genialnie położony, ale racja – oblężony przez turystów. Ale wystarczy odejść parę kroków i już jest cisza, spokój, kontemplacja (w naszym przypadku – gra w karty ;). Trochę szkoda, że Cię burza pogoniła, ale z drugiej strony – co za emocje!
    Foty pierwszorzędne. Ja chcę do Gruzji.

    Polubione przez 1 osoba

  2. Lubię takie momenty kiedy coś co jawiło nam się jako totalne „must see” nagle przestaje być konieczne. Czuję się wtedy taki dojrzały :P A później choruję na coś kolejnego :)

    Polubienie

      1. A no właśnie czytałem :) Tym razem się udało, ja wolę mieć trochę więcej pewności (na ile to możliwe w górach) :)

        Polubienie

  3. Jedno jest pewne – czas wybrać się do Gruzji. O ile do niedawna kierunek uchodził za „orientalny”, ostatnimi czasy kieruje się tam coraz więcej znajomych nam osób. Kazbeku nie zdobyli, ale usiłowali (wielkie brawa!) Niesamowity klimat, gościnność, piękne widoki – prawie takie jak w Twoim poście. Magia! Nic dziwnego, że wspominasz tę wyprawę, z korzyścią dla czytelników :)

    Polubione przez 1 osoba

Dodaj komentarz

Ta witryna wykorzystuje usługę Akismet aby zredukować ilość spamu. Dowiedz się w jaki sposób dane w twoich komentarzach są przetwarzane.