Graciosa w 48 godzin. Dzień#1 – Montaña Amarilla


Druga wizyta na La Graciosie. Tym razem nie opada mi szczęka, za to mam bardzo dużo czasu . Tak dużo, że prawie mnie to przeraża. Wysepka jest naprawdę malutka, pusta, spokojna, a kiedy gaśnie słońce – wręcz ponura. Jeszcze 24 godziny wcześniej byłam w śmierdzącym, głośnym, zatłoczonym Krakowie, dziś wystawiam twarz do słońca na malutkiej plaży w Caleta del Sebo, nieśmiało zanurzam się w chłodnym oceanie, patrzę na horyzont zamknięty klifami Famara i wulkanicznymi wzgórzami Lanzarote. Nic dziwnego, że mózg wariuje. Człowiek spuszczony ze z smyczy codziennych obowiązków jest oszołomiony, nie potrafi się od razu odnaleźć w innej rzeczywistości. Dlatego Graciosę dobrze zostawić sobie na deser. Ja przeskoczyłam tam prosto z jesiennej Polski, dlatego moja głowa jest jeszcze gdzie indziej i pierwsze 48 godzin wakacji spędzam w stanie permanentnego oszołomienia.

plaża „miejska” w Caleta del Sebo

Arrecife, ciemna noc, tuż przed świtem. Biorę na plecy ciężki 10 – kilogramowy plecak z byle jakim systemem nośnym i niemal czuję jak trzeszczą mi kości w kontuzjowanej stopie. Od momentu, jak latem w dziwny sposób złamałam nogę, boję się, że znów się to przydarzy. Ortopeda zakazał mi nosić ciężką torebkę, żeby nie obciążać kończyny (!). Dobrze, że nie widzi mojego plecaka, parasola plażowego i torby wypakowanej jedzeniem. Nauczona doświadczeniem zrobiłam zakupy żywnościowe na dwa dni w Arrecife. Niepotrzebnie – później okazuje się, że na Graciosie są dwa dobrze zaopatrzone sklepy czynne codziennie od 8 do 22.

cieśnina Rio
klify Famara

Łapię pierwszy poranny autobus do Orzoli, tam kupuję bilet na prom ( a raczej łódkę) i po 40 minutowym podskakiwaniu na falach cieśniny El Rio ląduje na małej pustynnej wysepce. Nocleg mam w ścisłym centrum, w pensjonacie przyklejonym do restauracji Girasol. Niestety, muszę Was zmartwić – nie da się zarezerwować pokoju przez net, trzeba dzwonić i dogadać po hiszpańsku.

stolica wyspy

Za pierwszym razem w 6 godzin obeszłam wyspę dookoła, teraz nie muszę się śpieszyć – mam do dyspozycji dwie doby. Plan na pierwsze popołudnie jest taki: poplażować na Playa Francesa, a potem wejść na Montaña Amarilla ( choć odwrotna kolejność wydaje się bardziej logiczna).

wulkan jest położony ok. 5 km od Caleta del Sebo

Jeśli będziecie się kiedyś wybierać na Graciosę, nie zapomnijcie wziąć ze sobą porządnego kremu do opalania i kapelusza – próżno szukać na wyspie cienia, na 29 km kwadratowych zarejestrowałam tylko dwie czy trzy smętne palmy ( na pewno sztucznie nawadniane). Drepczę na odległą o kilka km plażę, a raczej brodzę po kostki w piasku nawianym na szutrową drogę. Zimą wiał porywisty wiatr, teraz słońca wypala mózg. Dochodzi do tego, że nawet ja, miłośniczka upału, człowiek z ponurej i deszczowej centralnej Europy, marzę o tym, żeby się zachmurzyło. Najgorsze jest to, że z każdym krokiem coraz bardziej boli mnie noga, a przecież idę po płaskim, na plażę (!).

trekking po piasku

Umęczona docieram do malowniczej zatoki i już z oddali słyszę klasyczne „umcy-umcy”. Turyści przypływają to katamaranem, jak widać wycieczka nie byłaby udana bez łupiącej muzyki. Nie rozumiem ludzi wybierających się na spokojną wysepkę po to, żeby siedzieć w huku, którego mają pod dostatkiem w turystycznych kurortach na Lanzarote. Kiedy tylko urządzam sobie legowisko w miejscu osłonietym od wiatru, słońce chowa się za chmury, rozkładanie parasola plażowego, który targałam na plecach, nie ma sensu.

Playa Francesa

Martwię się nogą, czarno widzę mój urlop, skoro nawet dojście na plażę jest problematyczne (potem zauważyłam, że to chyba przez ten piasek), jestem rozczarowana, że nie wejdę dziś nawet na malutki wulkan. W hiobowym nastroju leżakuję jakieś dwie godziny, katamaran odpływa, plaża pustoszeje, cienie się wydłużają, a światło robi coraz bardziej złote. Widzę kątem oka, jak nieśmiało mruga do mnie Montaña Amarilla. Raz się żyje, nie jestem w stanie tak wegetować! Zrywam się z koca i dwie godziny przez zachodem słońca decyduję się, że jednak zdobędę dziś jakiś szczyt. Jeśli noga mnie rozboli, zawrócę.

na przełaj przez La Graciosę

Niewesoły nastrój gdzieś się ulatnia, a ja dziarskim krokiem maszeruję na przełaj w kierunku małego wulkanu. To jeden z powodów, dlaczego lubię wędrówki po Kanarach  – nie ma właściwie roślin i można bez problemu isć na azymut, albo po prostu w kierunku góry. Odpalam w końcu maps.me i widzę, że jestem niedaleko od wydeptanej ścieżki. Wchodzę w strefę cienia i muszę się nieco przyodziać, bo wcześniej maszerowałam po prostu w bikini. Nikt się jednak dziwnie na mnie nie patrzył, bo w zasięgu wzroku nie ma żywego ducha.

Jeżeli chcemy wejść na mały wulkan ( nie kalibru Teide, tylko zwykły pagór) jest tylko jedna droga, a raczej dwie – wchodzimy po „ramionach” otaczających krater. Wejście z innej strony może być dość problematyczne. Tak wygląda Montaña Amarilla od strony morza :

dwa lata wcześniej oglądałam wulkan z innej perspektywy

Nie ma opcji, żeby wydrapać się na żywca na tą żółtą ścianę ( no może Alex Honnold dałby radę, ale nie zwykły śmiertelnik). Trzeba iść naokoło.

Szlak robi się coraz bardziej stromy, początkowo prowadzi zakosami, pod koniec już właściwie po linii prostej prowadzi do góry. Trudności brak, oprócz tego, że wszystko wyjeżdża spod nóg. Zamiast po wulkanicznej skale, idę po czarnym, wulkanicznym żużlu. Bogu niech będą dzięki za najtańsze kijki za Decathlona ( kupione już na Lanzarote)! Gdyby nie one, niewykluczone, że w drodze powrotnej zjechałabym na tyłku.

zdjęcie tego nie oddaje, ale było sypko i stromo
na krawędzi

Wreszcie jestem na krawędzi krateru, zachodzące słońce barwi na pomarańczowo miniaturowe wulkany La Graciosy, a ja wreszcie, pierwszy raz od dawna czuję euforię. Wiatr we włosach, malutka wyspa u moich stóp i nikogo innego na szczycie…The world is mine! Po 10 tygodniach siedzenie na tyłku nawet taka mała górka cieszy. Całe 178 m n.p.m.

i życie znów jest piękne!

Idę powoli w kierunku najwyższego punktu wulkanu, krawędź się zwęża, a ja staram się nie podchodzić zbyt blisko do prawie pionowej ściany spadającej do oceanu. Wieje straszliwie i boję się, że jakiś gwałtowny podmuch mógłby mnie po prostu zdmuchnąć 50 pięter w dół, wprost do zatoki. Kto był na Kanarach i zna siłę kanaryjskiego wiatru, ten wie, że nie przesadzam 😉

Caleta del Sebo jak na dłoni
zza klifów wystaje czubek wulkanu Corona

Na wulkanie jest super klimat, ale nie czekam aż słońce schowa się w oceanie. Obawiam się zejścia po ciemku po żużlu, a później po wertepach. Oczywiście teraz myślę, że trzeba było zostać, bo dojście do drogi zajęło mi mniej czasu niż się spodziewałam. Brnąć w piachu można i po ciemku.

Montana Bermeja

Wbrew pozorom droga powrotna nie jest nudna. Kiedy zachodzi słońce, diametralnie zmienia się nastrój i otoczenie. Wulkaniczna, ponura pustynia, klimat jak na Islandii a nie na Kanarach. Dlatego w głowie, jak zwykle przy zejściu, włącza mi się soundtrack –  nie słoneczne Manu Chao (jakby wypadało w Hiszpanii), ale mroczny i niepokojący kawałek The Knife. Będę sobie go nucić przez kolejną godzinę (aż do momentu, kiedy zacznę wyklinać na piasek). Samotny marsz w półmroku, a potem w całkowitych ciemnościach sprawia mi nie mniejszą radość niż ciepłe światło na wulkanie. Nie wyciagam nawet czołówki. Co jest ze mną nie tak? 😉

jest klimat….

Po godzinie od zejścia z wulkanu docieram do Caleta del Sebo i jestem w szoku. Myślałam, że kiedy odpłyną ostatnie promy z turystami, osada będzie wymarła, tymczasem nocne życie kwitnie. Z knajp dobiega gwar jak na krakowskim Kazimierzu. Przez pół nocy słyszę przez okno okrzyki : „Viva el novio!”. Wieczór kawalerski czy co? Bez stoperów nie da się spać.

A myślałam, że Graciosa niczym mnie już nie zaskoczy.

cdn.

21 uwag do wpisu “Graciosa w 48 godzin. Dzień#1 – Montaña Amarilla

    1. Najpiękniej na wulkanie. Ten krajobraz urzekła mnie najbardziej. Do tego 6h dookoła wyspy – prawie jak w moim rodzinnym mieście :-) Pięknie tam. Poproszę bilet dla 2 osób w jedną stronę ;-)

      Polubienie

  1. Kurcze – taka niepozorna wysepka, a jakie widoki! Nieziemsko! Zdecydowanie dołączam do mojej podróżniczej listy :). Najbardziej ujęło mnie jednak zdanie „Za pierwszym razem w 6 godzin obeszłam wyspę dookoła” – hahah, niby wiem, że Graciosa jest malutka, ale nie próbowałam sobie nawet tego zwizualizować.

    Polubione przez 1 osoba

  2. Wyspa bez drzew, brak cienia i ostre słońce – brzmi jak wyzwanie dla mojej skóry, która generalnie słońce lubi, ale tylko w cieniu albo pod przykryciem bardzo mocnego kremu z filtrem ;)

    Polubienie

  3. Przepiękne zdjęcia zrobiłaś! Widzisz, niecałe 200 metrów, a jak cieszy. Czasem wystarcza otoczenie, nie tylko wysokość i wyzwanie się liczy, dlatego i w niskich górach potrafię się znakomicie bawić. :)

    Polubienie

  4. Ale tam pięknie! To prawda co napisałaś ” Człowiek spuszczony ze z smyczy codziennych obowiązków jest oszołomiony, nie potrafi się od razu odnaleźć w innej rzeczywistości.” Czasem nawet tydzień na urlopie nie wystarczy żeby przestać myśleć o pracy i codziennych sprawach…

    Polubienie

    1. Dokładnie! Dopiero po tygodniu włącza się tryb wakacyjny, dlatego wydaje się, że wyjazdy tygodniowe są bez sensu. A z drugiej strony, zawsze to jakaś odskocznia, kiedy człowiek magazynuje urlop na jakiś konkretny wyjazd ;-)

      Polubienie

Dodaj komentarz

Ta witryna wykorzystuje usługę Akismet aby zredukować ilość spamu. Dowiedz się w jaki sposób dane w twoich komentarzach są przetwarzane.