Within the realm of a dying sun. Ponura Fuerteventura


DSCN1746Już kiedy samolot schodził do lądowania, wiedziałam,że coś jest nie tak. Zamiast błękitu i jaskrawego słońca – szarość,mgła, przytłumione kolory.Zimno. Takie było moje powitanie z Fuerteventurą. Pogoda depresyjno-barowa, prawie jak w Krakowie.

„Within the realm of a dying sun” – bardzo dobry album Dead Can Dance. Smutna, depresyjna muzyka, oniryczny klimat. Tak naprawdę nic nie ma wspólnego z tematem,choć przez pierwsze trzy dni na wyspie wciąż wracała jedna myśl -jestem w krainie umierającego słońca….a płyta byłaby doskonałym podkładem muzycznym do moich wędrówek po półwyspie Jandia.

Calima – gorący wiatr z nad Afryki, który przynosi ze sobą piasek i pył, poważnie ogranicza widoczność, potrafi uprzykrzyc życie turystom, pozamykać lotniska, uniemożliwić przez kilka dni wychodzenie z domu. Temperatury rosną do 40 st C, a Ty czujesz,jakby zamiast orzeźwiającej bryzy znad oceanu, ktoś dmuchał Ci potężną suszarka prosto w twarz. Czy to czego doświadczyłam to była calima? Do dziś nie wiem, coś tu się nie zgadza; było zimno a widoczność nie taka zła; a jednak – widok małego zamglonego słoneczka towarzyszył mi przez cały dzień; panowała dziwna cisza, a w powietrzu unosiła się atmosfera senności,ospałości, ludzie snuli się po plaży jak cienie po Polach Elizejskich….Czymkolwiek to nie było; było dziwne….

Co można robić w taką pogodę? Byłam kilkadziesiąt metrów od wspaniałej 5 km plaży ze złotym piaskiem…na której trzeba było siedzieć w softshellu, słońca jak się już domyślacie, nie było. Dlatego pierwsze dni na Fuerteventurze spędziłam w tej sennej scenerii…chodząc po górach.

Ostrzegam – zdjęcia będą po prostu brzydkie; Fuerteventura bez słońca to bardzo ponure miejsce; idealne żeby odpalić sobie w słuchawkach właśnie Dead Can Dance. Zdjęcia są brzydkie,ale żadna z wycieczek nie była nudna, powiem więcej – w lepszą pogodę byłby na pewno spektakularne ( przy minimalnym naprawdę wysiłku) Jeśli jeszcze kiedyś dotrę na Fuertę na pewno powtórzę przynajmniej jedną z nich.

COFETE

To jeden ze znaków rozpoznawczych wyspy – dzika plaża,na którą niełatwo dotrzeć. Ba, w niektórych przewodnikach możemy przeczytać,że dojazd możliwy jest tylko samochodem terenowym.Ja prawka nie mam, nie mam towarzysza co by prawko miał; na wynajęcie samochodu z kierowcą przez najbliższe dziesięciolecie chyba nie będzie mnie stać. Czy to znaczy,że mam odpuścić sobie Cofete? Oczywiście,że nie!

Poszperałam w necie,kupiłam mapę i okazało się,że jest jeszcze inna droga –  przez góry. Szlak przez Gran Valle zaczyna się w Morro Jable i na mapie zaznaczony jest jako trudny.  Oglądając zdjęcia otaczających Cofete szczytów miałam obawy,czy po drodze nie będzie jakiegoś hardcore’u – przecież dosłownie przechodzi się przez pasmo górskie w poprzek,żeby znaleźć się na zachodnim wybrzeżu.

Początek szlaku.10 km to jest szutrową drogą

Myliłam się – było dziecinnie prosto.Start za cmentarzem na obrzeżach Morro Jable ( z centrum szarpnęłam się na taksę za 5 euro,co mi oszczędziło dobre 1,5 h drogi i mnóstwo sił) Najpierw szlak wiedzie pustą doliną, potem ok 10 minut podejścia na przełęcz – Degollada de Cofete, skąd roztaczają się wspaniałe widoki na plażę.

Zejście z przełęczy nieco bardziej strome, ale wciąż na poziomie „dla każdego”. Testuję po raz pierwszy stabilizator na kolano, i na początku czuję się jak robocop, ale potem jest OK i faktycznie pomaga!

Dwie godziny i jesteśmy pod Villa del Winter, gdzie podobno po II wojnie światowej ukrywali się naziści. Willa wygląda po prostu jak opuszczony stary dom, nie wchodziłam, nie wiem, czy w ogóle się da – wyglądało mi to na teren prywatny.

Kolejne 20 min jesteśmy w barze;jeszcze 15 min spaceru i możemy zanurzyć stopy w oceanie.
Mi niestety nie dane było plażować na Cofete, bo kilkanaście minut po moim desancie na plażę zaczęło kropić ( na wyspie,gdzie  prawie NIGDY nie pada!), a potem zaczęła się mini burza piaskowa. Siła wiatru była taka,że mocno trzymałam kufel z Estrellą, bo bałam się,że zwyczajnie zwieje go ze stołu.

Na szczęście. okazało się ze  koło baru jest przystanek i za chwilę pojawił się mały autobusik, który zabrał mnie i jeszcze kilku zmarzniętych backpackersów do cywilizacji.Normalnie siedziałabym na Cofete cały dzień, ale w takich warunkach – po prostu mijało się to z celem.

Autobus jest dobrą opcją, jeśli ktoś nie ma ochoty iść przez góry- 5 euro w obie strony; 4 kursy dziennie ( po dwa w każdą stronę) Uwaga, w autobusiku podrzucało bardziej niż podczas turbulecji w Ryanairze; w pewnym momencie, zarówno my jak i wyładowane plecaki, podskoczyliśmy o dobre 10 cm :) Bez Cofete moja wyprawa na Fuerteventurę byłaby niekompletna, ale jak się pewnie domyślacie – mam plan,żeby tam wrócić – kiedy będzie słońce!

PICO DE LA ZARZA

Przed każdym wyjazdem kupuję mapę i szukam najwyższego szczytu na wyspie. Tak staram się ułożyć plan – żeby go zdobyć.Najwyższy szczyt Fuerteventury, Pico de Zarza znajduje się na półwyspie Jandia, i to drugi z powodów,dla których spędzam kilka pierwszych dni na południu.

Szlak bardzo,bardzo monotonny, a z drugiej strony – bardzo łatwy. Niemal przez całą drogę idziemy polną drogą po łagodnych wzgórzach, które  od razu skojarzyły mi się z  bieszczadzkimi połoninami.Ścieżka zaczyna się za hotelem Barcelo; koło jakiegoś dziwnego budynku ( wodociągi czy co) A potem – już bite dwie godziny grzbietem. Trasa jest dość nudna,bo nie ma drzew, więc widoki się nie zmieniają; cały czas widzę przed sobą szczyt.

Nie wiem,czy to dobrze….idę i idę  i końca nie widać, wydaje się,że na szczyt jest nie dwie, a pięć godzin marszu. Na pewno nie pomaga wiejący boczny porywisty wiatr. Widoki są obiektywnie całkiem ciekawe,ale ja chyba jestem zblazowana brakiem słońca ( powinnam się cieszyć, ze nie ma prawdziwej calimy,bo wtedy nie widziałabym NIC)

Robi się ciekawiej

Pod sam koniec dochodzę do ogrodzenia, które baardzo mi się nie podoba, wygląda na to,że postawiono je dla bezpieczeństwa,żeby broń boże turyści nie zboczyli ze szlaku i nie sturlali się w dół. Na szczęście to tylko jakieś 15 min.Na szczycie jakaś buda szpecąca krajobraz, ale dla mnie bomba – mogę się schronić i zmienić koszulkę; którą mimo,że szlak łatwy i nudny , można wykręcać. Co ciekawe ogrodzenie ma tylko trzy strony, paradoksalnie nad przepaścią nie ma żadnych zabezpieczeń – jeśli ktoś chce skakać – droga wolna.

Nad przepaścią

A jest skąd – zbocze masywu spada niemal pionowo 800 m w dół,tam,gdzie fale rozbijają się o brzeg Cofete. Widoki, mimo słabej widoczności, wspaniałe. Trzeba bardzo uważać stojąc na krawędzi,bo wiatr wieje naprawdę mocno  – wystarczy chwila nieuwagi i można polecieć w dół. Znajduję sobie osłonięte przed wiatrem miejsce tuż pod szczytem, siadam na wielkim kamieniu i jem lunch,a  nogi niemal dyndają mi nad 800 metrową przepaścią.Na szczycie jest strasznie zimno – mam na sobie podkoszulkę,bluzkę z długim rękawem, polar i softshell – outfit jak w Tatry w jesienią.

Dobrze,że wzięłam porządny polar

Na szczycie spędziłam jakąś godzinę, dłużej się nie dało,przez huraganowy wiatr byłam przemarznięta na kość. Powrót tą samą drogą. Nic ciekawego ale znacznie przyjemniej, bo z górki. Z górki ale łagodnie.Bardzo dobry czas,żeby się wyciszyć i zamyślić.Może dlatego idę dość powoli ( kolejne 2 godziny). Po drodze spotykam zaledwie kilka osób.

A może we dwójkę łatwiej…

Ze szlaku od razu schodzę do SPARa, kupuję piwo i na plażę. Na plaży, jak już wspominałam – wciąż softshell. ale nie narzekam – jak zwykle patrzę z poziomu morze na szczyt,gdzie jeszcze dwie godziny temu byłam. Bardzo lubię ten moment. Wtedy zawsze wydaje się, ze to strasznie daleko i pewnie większość ludzi z plaży nie uwierzyłaby, że to tylko dwugodzinny spacer dzieli ich od tak spektakularnych widoków.

Playa del Matorral

Plaża w Morro Jable to jedna z lepszych,na jakich byłam, mogę tylko sobie wyobrażać,jak wygląda w pełnym słońcu., Wciąż wieje.

Senna plaża

Wystarczy jednak podejść bliżej portu w Morro Jable – plaża zwęża się i teraz jest przyklejona do klifu,myślę że to byłoby dobre miejsce na plażowanie. Wzdłuż promenady przyjemne knajpki w kanaryjskim stylu, fajnie wybrać się tam wieczorem na kolację, albo usiąść na piwie. Ceny przystępne, nie ma huku ,dyskoteki ani naganiaczy.Podoba mi się tu, mimo że towarzystwo w wieku 60+ ( zdarzają się wyjątki) Najważniejsze,że jest spokój a tego przecież szukam.

Morro Jable

GDYBY TYLKO BYŁO SŁOŃCE….

Nie, nie jestem rozczarowana. Dotarłam na Cofete,a to najważniejsze. Zdobyłam najwyższy szczyt wyspy.Nie poleniuchowałam ani nie wysmażyłam się na plaży ale nie można mieć wszystkiego, Podoba mi się półwysep Jandia, choć dużo drożej niż na północy, chciałabym tam wrócić.

Costa Calma

Jeszcze leżąc na plaży z piwem ( w softshellu,żeby nie było wątpliwości) piszę euforycznego smsa do siostry: „szukaj Fuerty na wakacje, tu jest zajebiście !” Super plaże, wysokie góry,dzikie doliny, pustynia….gdyby tylko było słońce, szczęka opadłaby mi z wrażenia;-)

Kiedy czwartego dnia przenoszę się na północ, wciąż nie ma słońca, ale prognozy zapowiadają zmianę pogody. Cieszę się,że mimo byle jakiej pogody udało mi się wycisnąć z tego zakątka wyspy wszystko co najlepsze, wiem,że muszę tu wrócić, żeby po prostu wysmażyć się na plaży. Tym razem, już na pewno nie zimą.

Nawet, gdy pogoda nie rozpieszcza, Fuerteventura jest piękna..Pamiętajcie tylko o dobrych butach trekkingowych :-)

7 uwag do wpisu “Within the realm of a dying sun. Ponura Fuerteventura

    1. miło mi, że komuś udało się przebrnąć ;-) fakt, jest tam nieco ponuro bez drzew ale Fuerta to pustynna wyspa. Villa ma ciekawą historię ale czy prawdziwą….Dość mrocznie wyglądała, zwłaszcza w taką pogodę. Dobre miejsce żeby się zaszyć….

      Polubienie

  1. Świetny opis Kanarów 😀 W których też jestem zakochana pomimo, że byłam tylko na trzech wyspach, Gomera kameralna niesamowicie zielona i oczywiście tajemnicza poprzez mgły jak z bajek dla dorosłych, Teneryfa i dla starszych, i dla dzieci urokliwe miasteczka, ciemne plaże, Gran Canaria zdecydowanie numer jeden, to prawda planeta w pigułce. W związku z tym mam pytanie planuje juz wakacje na przyszły rok na GC i tydzień ….właśnie co byś poleciła La Palmę czy Fuertę ?. Kilka wskazówek lubimy ciepło, słońce, urokliwe miasteczka, zawsze mamy samochód, podróżujemy bez biura też często Tanimi liniami tylko z bagażem podręcznym, synek musi mieć plaże, mały basenik też by się przydał. Zastanawiam się, czy na LP też jest strefowość klimatyczna północ zimniejsza, południe słoneczne. Bardzo dziękuję.

    Polubienie

    1. Jeśli z dzieckiem i chcecie ładne plaże to jednak polecam Fuerteventurę, i miejscowść El Cotillo. Są tam piaszczyste plaże i takie dobre dla dzieci. Sama wyspa też jest ciekawa, dużo przestrzeni…Morro Jable też OK. Nie wiem jaka sytuacja jest na La Palmie bo ostatnio był tam straszny pożar, pół wyspy się spaliło, pogoda bardziej kapryśna, lepsza pogoda jest na zachodzie – miejscowość Puerto Tazacorte.

      Polubienie

  2. Orientujesz się może czy jest możliwość przejścia z Cofeete do Playa Barlovento i później przejście przez góry do Mirador de los Canarios? Chciałbym przejść się plażą i niekoniecznie wracać tą samą drogą.

    Polubienie

Dodaj komentarz

Ta witryna wykorzystuje usługę Akismet aby zredukować ilość spamu. Dowiedz się w jaki sposób dane w twoich komentarzach są przetwarzane.