Prolog czyli jak spławiłam potencjalną miłość mojego życia
Wrzesień 2014. Moja przedostatnia noc w Grecji. Wracam z Tilos na Kos. Tilos to taka mała wyspa,ze ciągle spotyka się te same osoby, chcąc nie chcąc stajemy się znajomymi z widzenia. Zauważyłam go już na promie, obudzona w środku nocy przez wsiadający na Nisyros tłum. Chyba był z laską. OK śpię dalej. Potem jeszcze kilka razy na wyspie, w końcu na promie powrotnym na Kos. Wreszcie kiedy szukałam w nocy hotelu z ciężkim plecakiem na plecach, wyminął mnie znajomy z Tilos. Pewnie tu mieszka i wrócił do domu – myślę. Kiedy za kilka minut dowlokłam się do hotelu i zobaczyłam go meldującego się na recepcji, zaczęliśmy się głośno śmiać – i rozmowa potoczyła się jakbyśmy się znali od lat. Brazylijczyk, od trzech tygodni włóczący się po Grecji. SAM. Co tu dużo mówić, zajebisty!To musi być przeznaczenie :-D
„W którym pokoju mieszkasz? I ja i Ty podróżujemy sami, więc jakbyś chciała iść na miasto,daj znać” A ja na to : „wiesz co, sorry, no way – wstaję o 5.50 bo rano jadę na Dikeos” What’s wrong with me???? Po 10 dniach samotnej podróży spławiłam super kolesia,żeby rano jechać w góry. Życie to sztuka wyborów; a ja byłam zdeterminowana,żeby rano wstać i zdobyć tą cholerną górę. Ech,na pewno w tym momencie minęłam się z moją połówką pomarańczy ( czy jabłka) i na zawsze pogrzebałam szansę na miłość aż po grób,hehehe.
Cóż,życie to nie amerykańska komedia romantyczna, a Dikeos sam się nie zdobędzie. Ale od początku…..( nie zmienia to faktu,że przez kilka dni rozkminiałam „co by było gdyby”, baby są głupie)
Nie lubię Kos,sama nie wiem,dlaczego,coś mi tam nie pasuje. Po prostu….za płaska. Właściwie pośród pofalowanych pagórków wyłania się tylko jeden masyw – Mt Dikeos. Nie ma wyjścia, trzeba wejść.
Podejście pierwsze.
Na Kos trafiłam w maju 2013. W maju,bo było tanio, a ja chciałam złapać trochę słońca przed polskim „latem”.Kiedy drugiego dnia z rzędu nie było spodziewanej przeze mnie „lampy” postanowiłam pojechać w góry.Co innego można robić na greckim zadupiu,kiedy nie ma pogody na plażowanie a do muzeum siłą mnie nie zaciągną.
Autobusem do Zipari,stamtąd stopem w kierunku wioski Zia. Ze stopa zostałam wysadzona jakieś 2 km przed wioską,ledwie wysiadłam – zaczęło kropić. Nic to, ubieram kurtkę, idę.
Po drodze trochę się poprawiło,ale góry praktycznie nie było widać, zamiast niej kłębiły się mgły i ciemne chmury.Spotkany po drodze pan jeszcze spotęgował wrażenie,że góra może być niebezpieczna : ” no go alone! mountain very high”. Uśmiechnęłam się i pomyślałam: „bez jaj, górka ma aż 846 m.n.p.m, co o wie o życiu :-)”
W wiosce Zia, która moim zdaniem wygląda jak jedno wielkie targowisko, mimo rzekomo pięknych widoków,nie zatrzymałam się ani na chwilę. Szkoda czasu. Bez trudu znalazłam wąską uliczkę prowadzącą na szlak. Zaczyna znów kropić. Nic to – idę. Po może kilometrze marszu zaczęło nie tylko mocniej padać, ale i niepokojąco poburkiwac w chmurach. Nic to – idę dalej.
Dopiero kiedy porządnie pierdolnęło w skały zaraz obok, zdecydowałam,że chyba nie dla mnie dziś Dikeos. I zaczęłam się wycofywać – tym razem już biegiem, bo burza rozpętała się na dobre. Nie chcę zginąć drugiego dnia wakacji :-P Do pierwszych zabudowań dobiegłam akurat na czas, żeby schować się pod pierwszym lepszym daszkiem. Bo teraz waliło nie tylko piorunami, ale i gradem. W Grecji!WTF???
Od pracującej w jednym ze sklepików Polki dowiedziałam się,że mieszka tu od 25 lat i nie pamięta,żeby kiedyś był grad w maju. Cóż,pech….
Kiedy dwa dni później patrzyłam z promu na oddalający się,tym razem jak na ironię zalany słońcem masyw Dikeos, powiedziałam sobie : jeszcze tu wrócę!
Podejście drugie.
Zia jeszcze śpi |
Najpierw idziemy wąskimi i pustymi o tej porze uliczkami Zii, kluczy pomiędzy tawernami które reklamują lokalny specjał – lemoniadę cynamonową. Cóż, o tej porze i tak nieczynne…
Droga na szczyt wiedzie przez knajpę |

Zdjęcia robię właściwie po to żeby jakoś odtworzyć szlak,którym będę wracać. Tradycyjnie, nie ma żywej duszy. Tylko ja, góra i chmura.Cisza. Szczerze mówiąc,czuję się trochę nieswojo,ale twardo idę dalej.Przepaści nie ma (chyba), nie ma gdzie spaść, ale….oczywiście mam już wizję,że gubię się na tym płaskowyżu,gdzie hula wiatr i brak jakichkolwiek oznak życia, o ludziach nie wspominając. Z drugiej strony – niezły klimat.Nie jestem w stanie powiedzieć dziś, jak długo szłam,ale zdecydowanie dłużej niż obiecywaną na drogowskazach godzinę ( chyba 1.45) Wreszcie we mgle widzę zarysy krzyża – SZCZYT!!!

Chwilę z nimi rozmawiam,na pożegnanie niemiecka nastolatka rzuca mi się na szyję :-);hmmm, może jestem dla niej „role model” ( laska,która sama z plecakiem chodzi po górach). Potem na szczyt wychodzi jeszcze dwóch Polaków.
To by było na tyle. Wciąż nic nie widać,wszyscy po kolei wracają na dół, ja zostaję, mam dużo czasu; postanawiam siedzieć tam aż się rozjaśni.Plan jest taki,że będę siedzieć aż wypalą się zapalone przeze mnie świeczki ( nie chcę spalić kościółka plus jednak trzeba mieć jakiś deadline) Siedzę we mgle i czekam….
Z góry schodzę w upale; cieszę się teraz że wchodziłam w chłodnej mgle. Teraz wszystko wygląda inaczej, choć widoki nie powalają.
Najważniejsze,że tym razem góra pozwoliła się zdobyć. Szczerze współczuję tym, którzy dopiero podchodzą do góry, mnie upał wykańcza nawet podczas schodzenia.
Schodzę do Zii – a tam niestety jak na odpuście.Tłum i kolejka autobusów wycieczkowych. Miałam ochotę napic się cynamonowej lemoniady w jednej z knajp,ale odpuszczam, ba, po samotnych godzinach w górach, tak mnie denerwuje ta masa ludzka,że nie chcę tam nawet czekać na autobus.
Idę w dół i łapię stopa,słońce przygrzewa, na szczęście po jakichś 15 minutach zabieram się z Polakami do Zipari, a stamtąd, po uzupełnieniu zimnych napojów, idę do Tigaki na plażę ( można z Zipari podjechać autobusem)
Na plaży w Tigaki siedziałam do oporu,czyli do zachodu słońca.W hotelu byłam z powrotem ok 21 ( wyszłam 6.30) Jak się łatwo domyślić, wyglądałam jak klasyczny wrak :-) Plażowanie męczy tak samo, jak chodzenie po górach. Na Kos już raczej nie wrócę, chyba że przelotem, ale na Dikeos warto było wejść – raz ;-)
Nieugięta jesteś! Fajne przywiozłaś zdjęcia. To dokąd w tym roku? :)
PolubieniePolubione przez 1 osoba
dzięki! w tym roku….zdobywałam już Majorkę i kolejne Kanary, a teraz kolej na Portugalię/ Azory ;-) na jesień nie mam jeszcze skrystalizowanych planów….Grecja znów kusi ;-)
PolubieniePolubienie
Świetnie napisane 😉
Wpadłem właśnie na pomysł, żeby wejść na tą górę 😉
Fajnie, że znalazłem ten tekst 😉
Dzięki
PolubieniePolubienie
Dzięki! Z perspektywy czasu myślę, że to naprawdę była lajtowa górka ;-)
PolubieniePolubienie