Bar zamknięty na cztery spusty, pusty dance floor, kable od głośników powiewają na wietrze, poskładane krzesła jeszcze mokre od porannej rosy…Opuszczona knajpa w opuszczonym mieście. Całkowita cisza, tylko patrzeć, jak spod stolików zaczną wyczołgiwać się duchy tych, co padli tu na placu boju (jak wiadomo, greckie ouzo potrafi powalić na kolana najlepszych zawodników). Siadam tuż przy barze, oddałabym wszystko za zimne piwo, ale nie mam złudzeń – nie doczekam się na barmana. Jestem w wiosce duchów – Mikro Chorio.

Mikro Chorio – mała osada schowana pośród wzgórz, kilka kilometrów od spokojnych wód zatoki. Te spokojne wody od zawsze zapraszały piratów, dlatego też ludzie, by nie być łatwym łupem, woleli w XV wieku osiedlić się w głębi lądu.
Najwidoczniej po drugiej wojnie światowej piraci przestali być zagrożeniem, a mieszkańcy zaczęli stopniowo opuszczać miasteczko i przenosić na wybrzeże. W końcu została tylko jedna kobieta, która samotnie mieszkała tam do 1974 roku. Nie wiem, co nią kierowało, ale szczerze mówiąc – nie mogę sobie wyobrazić samotnego mieszkania w wymarłym mieście. Zwłaszcza po zachodzie słońca.
Dziś Mikro Chorio to miasteczko duchów – domy coraz bardziej niszczeją, w mury wdziera się roślinność, pomiędzy ruinami rosną drzewa…Co ciekawe, wśród zniszczonych budynków wyróżnia się prawie nienaruszona sylwetka białego kościoła, nieco wyżej – ruiny średniowiecznej wieży. Kiedy chodzi się uliczkami (a raczej tym, co z nich zostało) wioski, można zauważyć,że budynki pochodzą z różnych okresów – najstarsza część znajduje się od północno- wschodniej strony, najnowsza zwraca ku dolinie i morzu.
Chodzenie po ruinach jest fascynujące, mogłabym tam siedzieć godzinami, ale niekoniecznie sama. Nie, nie boję się duchów – bardziej obawiam się,że jakaś cegła spadnie mi na głowę albo zrobię nieopatrzny krok i mury, po których chodzę, po prostu się zawalą. W razie czego, nikt by nawet nie wiedział, że ugrzęzłam pod zawaloną budowlą.Wolę nie ryzykować.Miejsce aż prosi się o tabliczkę : „wstęp wzbroniony, grozi katastrofa budowlana.” Jak to w Grecji – żadnych zabezpieczeń (ani ostrzeżeń) nie ma, może to i dobrze – z nimi miejsce na pewno straciłoby swój urok. Można odkrywać ruiny na własną odpowiedzialność.
Po zachodzie słońca Mikro Chorio byłoby doskonałym miejscem akcji horroru albo thrillera, za żadne skarby nie zostałabym tam po zmroku. Jednak wieczorem nikomu samotność w miasteczku duchów nie grozi – wśród ruin zaczyna rozbrzmiewać gwar i muzyka; o 23 otwiera swoje podwoje wspomniany wcześniej Bar Mikro Chorio. Muzyka, tańce, greckie trunki aż do białego rana.
Niestety, nie byłam, ale czytałam relacje tych co byli ;-) Na szczęście właściciele zadbali o transport, klika razu w ciągu nocy z i do Livadii kursuje busik. O ile spacer z portowego miasteczka mógłby być nawet całkiem przyjemny, nie chciałabym stamtąd wracać ciemną nocą po wertepach i po pięciu piwach (albo co gorzej ouzo). Myślę,że nie obyłoby się bez złamań, kontuzji i ofiar. Ruiny to także dobre miejsce, żeby się zgubić, niekoniecznie samemu…. :-)
Wracając na ziemię – z Livadii do Mikro Chorio idzie się wytyczonym szlakiem ok. 1,5 godziny, powrót :mniej więcej godzina; na miejscu – ile dusza zapragnie. Z miasteczka można iść szlakiem aż do jaskiń słoni a potem na plażę Eristos, ale to już wycieczka całodniowa. Ja nie miałam tyle czasu; inna sprawa, że pewnie z godzinę zajęłoby mi szukanie szlaku wśród ruin. Wróciłam więc do Livadii i drugą połowę dnia spędziłam na plaży. Pozostał jednak pewien niedosyt, mam nadzieję, że uda mi się jeszcze tam wrócić, pobyć dłużej w opuszczonym miasteczku i oczywiście odwiedzić knajpę. Tym razem w godzinach otwarcia.
Kosmiczne miejsce i świetne zdjęcia! Szczerze mówiąc nie miałam pojęcia, gdzie się ta miejscowość znajduje i musiałam posłużyć się mapą. Boski koniec świata na maleńkiej wyspie. Nawet na mapie wydaje się być miejscem zapomnianym. I rzeczywiście ciekawe jest to, że nocą opuszczona wioska zamienia się w imprezownię ;)) Też uwielbiam takie miejsca, chętnie powłóczyłabym się po tych ruinach. I zastanawia mnie kiedy został zbudowany ten kościół jeśli ciągle się trzyma. Domyślam się, że pewnie jest zamknięty? Pozdrawiam! :)
PolubieniePolubienie
dzięki!no właśnie,dziwne,że się tak trzyma ;-) nie podeszłam bliżej ani do ruin zamku bo się trochę bałam,naprawdę;-) bałam się,że jakieś kamienie spadną mi na głowę,a wokół nie było żywego nomen omen duch co by mnie uratował ;-) ale miejsce jest super….
PolubieniePolubienie
Uwielbiam takie opuszczone miejsca, gdzie przechadzają się tylko koty lub inne żyjątka.
Gdy byliśmy w Czarnogórze takim miejscem były ruiny zamku w Starym Barze. Ależ tam było pięknie.
Można tak siedzieć, rozmyślać i delektować się otoczeniem w nieskończoność.
Piękne zdjęcia:)
PolubieniePolubione przez 1 osoba
dzięki ;-) fajne miejsce, bo też mało znane, byłam tam ok 8 rano i byłam sama ;-)
PolubieniePolubienie