Szkocja -zamglona, górzysta, tajemnicza i pusta. Raj dla tych, co nie lubią tłumów, za to kochają góry. W Szkocji mieszkałam dwa lata. Ile razy byłam w górach? Mogę policzyć na palcach jednej ręki. Teraz pluję sobie w brodę. Niestety, to były czasy, kiedy zamiast chodzić po górach wolałam spędzać czas w klubach, na zakupach, ewentualnie na sofie w szlafroku. W Szkocji byłam dwa lata, zdobyłam…jeden szczyt. Goatfell na wyspie Arran.

Wyspa Arran jest oddalona od Glasgow o godzinę jazdy pociągiem i kolejną godzinę promem. A więc rzut beretem – można się tam dostać szybciej niż z Krakowa do Zakopca. O istnieniu wyspy Arran dowiedziałam się na jakiejś imprezie od kolegi z Polski. Mówił, że to taka Szkocja w miniaturze. Pojechałam z koleżanką Gruszką przekonać się o tym na własne oczy. Z tej pierwszej eskapady pamiętam tylko tyle: wysiadłyśmy z promu, stwierdziłyśmy, że jest zajebiście, pospacerowały. Następnie nastąpiła mała scysja, bo koleżanka uparła się, żeby szybciej wracać…bo jest mecz (sic!). Naburmuszona wróciłam do Glasgow z myślą, że muszę tam wrócić. Później odwiedziłam wyspę jeszcze trzy razy.
2006. Chillout w Glen Rosa
Drugie spotkanie z Arran to wizyta brata , którego wręcz zmuszam, żeby udać się na spacerek do Glen Rosa. Tym razem to on jest naburmuszony. Widoki jak na załączonym obrazku. Żeby brat nie znienawidził mnie do końca, dalej nie idziemy. Niedosyt. Jeszcze większy czuję teraz patrząc na to zdjęcie.

2007. Goatfell – mój pierwszy raz
Wyspa staje się miejscem, gdzie zabiera się wizytorów z Polski. Kolejna okazja nadarza się, kiedy na przedłużony weekend wpada młodsza siostra. Dzień wcześniej, mimo byle jakich prognoz (” mówię Wam, że nie będzie padać”) zabieram Basię i wspomnianą wcześniej Gruszkę w okolice Glen Coe. Idziemy w dżinsach i adidasach i leje nam na głowę przez bite 6 godzin. Jak się pewnie domyślacie, wszyscy dziękują mi za organizację tak wspaniałej wycieczki ;-)
Na Arran jadę tylko z siostrą ( koleżanka ma dość). W plecakach mamy zapasowe spodnie na zmianę, na wypadek, gdyby znów lało. Ja jednak bardziej niż deszczem martwię się jak wylezę w tych adidasach na skalisty stromy szczyt, który widać dokładnie już z promu.

Do wejścia na szlak dojeżdżamy stopem, a tam – alleluja – sklep ze sprzętem górskim! Wyciągam kartę i kupuję moje pierwsze buty trekkingowe -byle jakie hi -teki, które wtedy wydają mi się cudem outdoorowego ekwipunku. W nowych butach na szlak? Tylko idiota by tak postąpił, ale ja jakby nie mam wyjścia. Co ciekawe – buty ani trochę mnie nie obcierają tego dnia.

Droga na szczyt to jakieś dwie godziny lasem, potem wychodzi się na dość ponury płaskowyż, aż do końcowego podejścia na szczyt. Powiem szczerze, trochę się boję. Wcześniej chodziłam tylko po Bieszczadach, w liceum, za to siostra nie dość, że ma lepszą kondycję, to jeszcze nawiedziła, o zgrozo, Tatry.

Z językiem na brodzie dochodzę to kamiennego stożka, który napawa mnie lękiem.Wspinam się powoli, nagle odwracam za siebie i widzę ogromną przestrzeń i gdzieś na dole morze.

I wtedy pierwszy raz dopada mnie lęk wysokości. Tak, to jest ten historyczny dzień, kiedy się ujawnia i nie opuszcza mnie do dziś.A może po prostu dzień, kiedy go sobie wmówiłam. Żeby było jasne – na Goatfell nie ma NIC strasznego, a teraz pewnie weszłabym po tej kupie kamieni z zamkniętymi oczami.
Na szczęście siostra staje na wysokości zadania i podtrzymuje mnie na duchu.Już za chwilę jesteśmy na szczycie. Jestem oszołomiona i nieco onieśmielona tym górskim osiągnięciem.

Siedzimy chwilę na szczycie, ale czas nas goni – prom nie będzie czekał, Na zejściu narzucam mordercze tempo, schodzimy prosto na zimną szkocką plażę. Poganiam Baśkę bez litości, ciekawe, że mi wracają siły, a ona ma już totalnie dość. Wiem jak zorganizować rodzinie wakacje!

2008. Powrót do Szkocji
Na początku 2008 roku pakuję dobytek i wyprowadzam się ze Szkocji, łza kręci mi się w oku, ale dłużej nie mogę znieść szkockiej pogody i pracy w knajpie. Jesienią wpadam na tydzień na urlop i planuję kolejny raz, tym razem sama zaatakować Goatfell. Pierwsza próba kończy się fiaskiem – powitania przy piwie ze znajomymi poprzedniego wieczoru. Może i dobrze – w kolejny dzień trafiam na lepszą pogodę i znajduję towarzystwo – Krzyśka.
Tego dnia pogoda na wyspie Arran zmienia się jak w kalejdoskopie – błękitne niebo i upał, klasyczna parówa, chwilami kropi deszcz, chmury przewalają się nad skalistymi szczytami. Na płaskowyżu atakują nas roje midges – złośliwych szkockich malutkich muszek, kto był w Szkocji potwierdzi, że to jakaś masakra.
Mamy szczęście – pod koniec idziemy we mgle, ale kiedy jesteśmy na szczycie, chmura nagle się rozstępuje a dokładnie nad naszymi głowami, jakoś dziwnie nisko świeci słonce.Mimo, że minęło 8 lat bardzo dobrze pamiętam ten magiczny moment.

Jesteśmy całkiem sami na szczycie. Szczytowa iluminacja nie trwa długo, kopuła szczytowa Goatfell pogrąża się w chmurze, a nad nami krąży wielki czarny kruk.


Tradycyjnie, śpieszymy się na prom i oczywiście browara, więc nie siedzimy długo na szczycie.Jakąś godzinę.
Podczas zejścia niebo zmienia się non stop – pamiętam, że to niebo pokochałam w Szkocji ( zanim zaczęłam mieć jej dość). Na koniec tęcza, jak wisienka na torcie.

Nie mam natomiast dość małej szkockiej wyspy – patrząc ostatni raz na jej skaliste brzegi w promieniach zachodzącego słońca klasycznie mam łzy w oczach i wiem, że muszę tu wrócić. Banał i kicz? Brakuje tylko jakiegoś ckliwego kawałka w tle. Ale kto był choć raz na Arran wie, że człowiekowi jest jakoś smutno, kiedy musi ją opuścić.

Minęło 8 lat. Do Szkocji już nigdy nie wróciłam. Wraz z upływem czasu wspomnienia zaczęły się zacierać i przestałam tęsknić za miejscem, które kiedyś nazywałam domem. Jednak od kilku dni coraz częściej myślę o Szkocji. Może to już czas, żeby kupić bilet…..
Wow!!! Super! Byłam w Szkocji rok temu, marzy mi sie jakas włoczega tam :)
PolubieniePolubienie
cześć Magda! Mi się znów zatęskniło…..ps. Mam nadzieję, że reszta wyjazdu udana i raki się jednak przydały ;-)
PolubieniePolubienie
Od jakiegoś czasu Szkocja stała się moim marzeniem! Gdy przeglądam zdjęcia, zastanawiam się jak gdziekolwiek moze być tak magicznie, zadziwiająco, a jednocześnie nie do końca w moim klimacie :)
PolubieniePolubienie
Wroc do Szkocji, ale tym razem odwiedz Wyspe Skye i Hebrydy Zewnetrzne – Isle of Harris i Isle of Lewis. Obiecuje doznania podobne jak na Arran o ile nie piekniejsze ;-)
PolubieniePolubienie
Byłam na Skye, ale wtedy nawet nie miałam aparatu cyfrowego :-P Wspominam jako…. kosmos! A na Hebrydach też można po górach chodzić?
PolubieniePolubienie
No jasne ! Odwaze sie napisac ze Hebrydy Zewnetrzne to taka namiastka norweskich Lofotow w szkockim wydaniu. Gory i morze w jednym. Musze uaktualnic dawne wpisy ze Szkocji na naszym blogu to moze Cie zainspiruje ;-)
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Już patrzę na bloga, fajny layout i zdjęcia cudowne! Szczególnie chciałabym poczytać o Cuillin. Tak więc czekam ;-)
PolubieniePolubienie
Jakoś tak w tej Szkocji jest, że wpada się w marazm… Też nic mi się nie chce, zaglądam na walkinghighlans, kartkuję wypaśne przewodniki, a i tak nie mam siły się ruszyć po tygodniu pracy. Niecierpię tej pogody! Aktualnie słońce wstaje o 9.00 a zachodzi o 3.00. Wiosną odwiedzi mnie młodasz siostra- trzeba zaplanować jakieś wycieczki bo wstyd ;) ludzie nieraz lecą kawał świata, żeby zobaczyć Szkocję, a ja ciagle zwlekam. Coś czuję, że i Ty tu prędzej, czy później zawitasz. To będzie taka podróż sentymentalna :)
PolubieniePolubienie
Marazm, bo nie ma słońca :-P Zresztą to był jeden z powodów powrotu do Polski. Ale przynajmniej powietrze czyste. Bardzo bym chciała na wyspę Skye….
PolubieniePolubienie
Marazm, bo nie ma słońca :-P Zresztą to był jeden z powodów powrotu do Polski. Ale przynajmniej powietrze czyste. Bardzo bym chciała na wyspę Skye….
PolubieniePolubienie