Powinnam się już nauczyć, że na ostatni dzień nie zostawia się ani wisienki na torcie ani porządnej wyrypy. Nawet jeśli jest to jedyny dzień wędrówki bez 12 kg balastu na plecach. Od jakiegoś czasu miałam ochotę przejść szlakiem GR10 na Col de Madamette – fajne widoki, zero trudności. Jednak już poprzedniego wieczoru wiedziałam, że chyba nie dam rady – 20km pętla, wyglądająca na mapie na lajtowy spacerek , umordowała mnie okrutnie (relacja TU). Trasa na przełęcz Madamette wyglądała na o wiele dłuższą. Pomyślałam, że wyśpię się i pójdę po prostu przed siebie – zobaczyć, co jest za zakrętem ( a raczej – po drugiej stronie gór). Zrobiłam rekonesans i dziś wiem, że mogłam lepiej wykorzystać ten dzień. Choć czasem fajnie po prostu położyć się na trawie nad górskim jeziorem i kontemplować trzytysięczniki zajadając na lunch najtańszą konserwę z Carrefoura.

Rezerwat Neouvielle to bardzo malownicze miejsce – pionowe, granitowe ściany spadają wprost do głębokich jezior. Choć niektóre z nich zostały spiętrzone tamami, a w samym sercu gór biegnie asfaltówka nie zarejestrowałam ani komercji ani tłumów ani rażącego zniszczenia przyrody. Kiedy patrzymy na mapę, wydaje się, że Lac l’Oule, nad którym stacjonowałam, leży tuż obok skupiska najbardziej spektakularnych jezior. W rzeczywistości, żeby dojść nad Lac d’Aumar (wybrałam je na miejsce chilloutu), trzeba się najpierw przedostać przez leżącą na 2260 m trawiastą przełęcz Col d’Estoudou.

Logika nakazywałaby iść zachodnią ( lewą) stroną jeziora, jednak okazało się, że nie wolno iść przez zaporę, a szlak z tamtej strony jeziora jest zamknięty. Miałam myśl, żeby jak typowy Polak olać zakazy i spróbować, ale jak wiadomo, chodzenia na skróty z reguły skutkuje tym, że trzeba zawracać, tracąc czas i siły. Dlatego, zaraz po śniadaniu podreptałam jak głupia, okrężną drogą, wokół jeziora. Tym samym, dołożyłam sobie ok. 40 minut marszu.
Mimo, że czułam bezsens takiego nadrabiania drogi, nie przeszkadzało mi to cieszyć się porannym spacerem wokół spokojnego Lac l’Oule. Oprócz mnie na ścieżce nie było nikogo, bo przecież kto by wychodził na szlak o tak wczesnej porze jak 8 rano. Nie we Francji 😉

400 metrów podejścia na przełęcz to niby niewiele, ale ja miło go nie wspominam. Powiem więcej – to był najgorszy odcinek podczas całego pobytu w Pirenejach. Było mi słabo, niedobrze, wlokłam się noga za nogą ( przynajmniej tak mi się wydawało, bo potem okazało się, że szłam w czasie znakowym). Jedyny dzień na lekko, bez ciężkiego plecaka – paradoksalnie – jedyny raz z zadyszką. Tak, to był ten dzień, kiedy powinnam siedzieć na tarasie z piwem 😉

Humor nieco mi się poprawił, kiedy na horyzoncie zaczęły pojawiać się sylwetki granitowych piramid. Po dwóch godzinach od opuszczenia schroniska byłam na Col d’Estoudou. Nawet jeśli ktoś nie ma siły/ czasu iść dalej, warto się tu wybrać.

Na zachodzie widzimy jak na dłoni rejon Neouvielle, serpentyny asfaltówki i tamę spiętrzającą najwyżej położone Lac Long, na wschodzie – trasę mojej wczorajszej wycieczki, na północy – zamykające teren łatwe przełęcze, którymi można się przedostać na drugą stronę grani. Fajne miejsce na piknik, a może nawet na biwak.
Jeśli ktoś ma ochotę, można wejść nieznakowaną ścieżką na pobliską górkę o wysokości ok 2400. Tam właśnie wybierało się poznane na przełęczy starsze małżeństwo, których prosiłam o zrobienie zdjęcia. Chwilę pogadaliśmy, tradycyjnie zdziwili się, że wędruję sama a potem każdy poszedł w swoją stronę.

Ja wybrałam ścieżkę prowadzącą nad Lac d’Aumar ( można też zejść prosto do hotelu Ordeon). Tafla jeziora jest położona jakieś 100 metrów niżej niż przełęcz, dlatego dalsza część wycieczki była bardzo przyjemna. Łagodne zejście przez las, przeplatane polanami z coraz bardziej ciekawymi widokami. Nawet nie zauważyłam, kiedy minęła godzina a ja znalazłam się nad Lac d’Aumar.

Jak wiadomo, wakacje to nie czas, żeby odpoczywać, ale zasada ta nie obowiązuje w ostatni dzień. W ostatni dzień człowiek z reguły marzy, żeby się położyć na trawie i leniuchować. Tak też zrobiłam. Wyciągnęłam prowiant, zrobiłam legowisko i oddałam się kontemplacji Pic Neouvielle. Trzytysięcznik odbijał się w tafli jeziora tworząc scenerię tak sielankową, że aż kiczowatą. Prawie jak Morskie Oko, tylko ludzi jakby mniej. Kilka tysięcy mniej…

Nie miałam ani pomysłu co robić dalej, ani ciśnienia, żeby robić cokolwiek. Wygrzewałam się w czerwcowym słońcu i do szczęścia brakowało mi tylko zimnego piwa. „Zmarnowałam” w ten sposób godzinę, aż w końcu postanowiłam przejść się wokół jeziora.

To był błąd – nie przewidziałam, że a) jest tak duże b) że nie ma tam jak w Tatrach kamiennego chodnika czy chociażby ścieżki. Kolejną godzinę zajęło mi przedzieranie się przez krzaki i rumowiska głazów. Straciłam dużo czasu i energii. Nie polecam. Dziś rozdysponowałabym czas zupełnie inaczej – zamiast długiego popasu nad jeziorem i bezsensownego spaceru wokół niego spróbowałabym wejść na jedną z przełęczy, żeby zobaczyć okolicę z innej perspektywy.

Była druga po południu, teoretycznie dość wcześnie, ale mnie czekało zejście asfaltówką do głównej drogi, tam łapanie stopa albo kolejne żmudne zejście serpentynami do miejsca, gdzie zaczynał się szlak dojściowy do l’Oule. Kiedy już zdecydowałam się na powrót, „odkryłam”, że tuż obok było dużo fajniejsze jezioro z lazurową wodą. Niestety, nie było już czasu, żeby tam w spokoju posiedzieć.


Ruszyłam asfaltem ze świadomością, że moja pirenejska przygoda powoli się kończy i nic ciekawego mnie już nie czeka. Wbrew pozorom, zejście asfaltówką wcale nie było nudne, jak zresztą widać na załączonych obrazkach.



Przez jakiś czas szłam biegnącymi lasem skrótami, a raczej właściwym szlakiem. W pewnym momencie coś mnie tknęło i stwierdziłam, że wracam na drogę , bo tam będę mogła jeszcze bardziej podkręcić tempo. Nie minęło pięć minut od powrotu na asfaltówkę, kiedy za moimi plecami zatrzymał się samochód, w którym siedziała poznana na przełęczy para. Byłam przekonana, że tam jest zakaz wjazdu, tymczasem okazało się, że samochodem można podjechać w sam środek rezerwatu. A mimo to, większość turystów wybierała spacer. A teraz wyobraźcie sobie, co by było, gdyby można było autem dojechać aż do Morskiego Oka…(!)
Moi nowi znajomi jechali prosto do Saint Lary, więc powieźli mnie aż pod wejście na szlak do schroniska L’Oule. Jechaliśmy i jechaliśmy, a ja patrząc na niekończące się serpentyny dziękowałam losowi, że znów postawił na mojej ścieżce bezinteresownych ludzi. Jakbym miała tam iść piechotą – chyba bym się pocięła.

Ostatni etap wycieczki to 40-sto minutowe podejście drogą wijącą się zboczami wąwozu. Nie ukrywam, szłam tam ostatkiem sił. Typowe zmęczenie materiału. Później już tylko piwo na tarasie, kolacja i pakowanie. Następnego dnia, choć wszyscy patrzyli na mnie jak na wariatkę, planowałam wyjście o 6 rano, żeby bez problemu zdążyć na autobus w Saint Lary.

EPILOG
Wyruszając o świcie ze schroniska szutrową drogą łączącą się na Col de Portret z GR10, wiedziałam, że to koniec i nic mnie już nie czeka – tylko smutny powrót do cywilizacji. Kiedy jednak przeszłam na drugą stronę gór, po prostu opadła mi szczęka. Nie było widać położonych na dole wsi, dolina była schowana pod szczelną zasłoną z chmur. Szłam po trawiastym grzbiecie w pełnym słońcu, a pod stopami miałam klasyczne morze chmur. Pireneje nie mogły mnie piękniej pożegnać. Wracałam w dolinę przy dźwiękach smętnego kawałka Dido grającego w mojej głowie i wiedziałam już, że choć moja wycieczka się kończy, to przygoda z Pirenejami dopiero się zaczyna. Wrócę tu, jak najszybciej się da! ( oczywiście wtedy nie wiedziałam, że zdrowie pokrzyżuje mi plany)

I dziś, choć fizycznie od dawna jestem w Polsce, to mentalnie tak naprawdę nigdy z tych Pirenejów nie wróciłam.
.
Cudnie, ech! A te chmury w dolinie, aż by się chciało na nich popływać jak w bajce…
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Tak, to był naprawdę cudowny powrót. Taka wisienka na torcie :-)
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Oj chciałabym przeżyć taki „leniwy” dzień w Pirenejach. Widoki są boskie, szczególnie ostatnie zdjęcie. Wymarzona pogoda na koniec urlopu!
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Miał być leniwy, ale i tak się trochę zmęczyłam. Pogodę w ogóle miałam super :-)
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Piknik lub biwak nad lazurowym jeziorem – to by było coś! Piękne jeziora i oddychające góry. Ale szacun za pokonywanie takiej trasy, wiem, że bym nie dała rady! (i wciąż leniuchowała na pewnie więcej niż godzinę :D ) No i fajnie, że udało Ci się złapać stopa. :)
PolubieniePolubienie
Stop złapał mnie ;-) A trasa lajtowa, 18 km po górach to jest nic :-)
PolubieniePolubienie
fantastyczne widoki
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Chciałabym się tam teleportować chociaż na jeden dzień :) Położyć się nad jeziorem z widokiem na góry, posiedzieć w ciszy…
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Ja też :-)
PolubieniePolubienie
Bosko! Po takich górach chcę wędrować i takie widoki chcę podziwiać! Napaliłem się na te Pireneje jak szczerbaty na suchary i wcale się nie dziwię, że jeszcze stamtąd mentalnie nie wróciłaś :)
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Dzięki Bogu, Ryanair nie skasował lotów na następne lato – teraz siedzę i filmiki z Pirenejów na u-tube oglądam : https://www.youtube.com/channel/UCcvr3RM4Qym7KpjGnHIg4TA/videos
PolubieniePolubienie
No kurczę, to się skończy tak, że i ja tam pojadę przez ciebie…
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Go ahead! Już sprawdzałam – Ryanair ma loty na następne lato ;-)
PolubieniePolubienie
Po prostu bajka:)
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Masz rację, teleportowałabym się tam w tej chwili ;-)
PolubieniePolubienie