GR10 Refuge de Bastanet szlak

Wokół Pic de Bastan. Trekking w Pirenejach cz.2


Czasem dobrzy ludzie po prostu spadają z nieba. Nawet takim alienom, jak ja ;-) Teraz sobie myślę, że gdyby nie Josie pewnie moja wycieczka wyglądałaby zupełnie inaczej. Już na początku wykończyłoby mnie mozolne 700 metrów podejścia wzdłuż wyciągów narciarskich, na przełęcz, gdzie zaczynał się właściwy szlak. Pewnie nie dałabym rady przejść z ciężkim plecakiem 20 km, dwóch przełęczy położonych na wysokości ok. 2500 m npm, trzech dolin, by na koniec dotrzeć do kolejnego schroniska. Tymczasem zrobiłam fajną trasę, o wiele dłuższą i bardziej męczącą niż standardowe odcinki GR10. A było to tak….

Po dwóch cudownych dniach w Valle d’Ossau, z dwoma skręconymi kostkami i nadwyrężonym ramieniem jechałam do Lourdes, tylko po to, żeby następnego dnia przemieścić się w rejon Neouvielle. Nie było mi do śmiechu, bo bałam się, że nie dam rady dalej wędrować. Do schroniska jakoś dojdę, ale co będzie potem…Jak zwykle strach ma wielkie oczy – po męczącej nocy w obskurnym hotelu obudziłam się całkiem zregenerowana, nie bolało mnie NIC! Cud? Wody wprawdzie nie piłam, ale…. ;-) Złapałam autobus o 7 rano i po dwóch przesiadkach byłam w Vielle Aure, na obrzeżach kurortu narciarskiego Saint Lary de Soulan.

Vielle Aure
Vielle Aure

Żeby dojść do jakiegoś schroniska trzeba było najpierw wspiąć się z doliny na ok 2000 m, a potem jeszcze ok 2 godziny schodzić w dół. Jako, że nie wiedziałam na którą dotrę do Saint Lary, ani czy po południu nie będzie burz, zaplanowałam tylko lajtowe podejście w górę doliny, do gite d’etape położonego na wysokości naszego Murowańca. Rzekomo tylko 2 godziny marszu. Tego dnia było ponad 30 stopni, a upał wcale się nie zmniejszał wraz z nabieraniem wysokości. Wlokłam się więc w żółwim tempie czując, że słońce wypala mi mózg.

Soulan Pireneje
Soulan – almost there!

Na szczęście, kiedy byłam na ostatniej prostej, czyli na asfaltówce, między szczytami zaczęły się kłębić czarne chmury i zaczęło padać. „Perfect timing”  – pomyślałam- gdybym miała w planie przeprawę przez wysoką przełęcz, teraz pewnie byłabym w panice, że złapie mnie burza. Tymczasem czekał mnie chillout w sielankowo położonym, spokojnym schronisku.

Chalet de l'Ours
Chalet de l’Ours

W Chalet de l’Ours najpierw zdziwli się, że przyszłam, potem dali mi pokój 16 osobowy…do wyłącznego użytku (!) Pierwsze pozytywne zaskoczenie. Do kolacji – cała karafka wina. Żyć nie umierać! A kiedy usłyszałam, że Josie, pracująca tam pani, całkiem za free wywiezie mnie o 7 rano na przełęcz, poczułam się, jakbym wygrała los na loterii! Kolejny raz uśmiechnęło się do mnie szczęście, kolejny raz okazało się, że samotna podróżniczka wzbudza sympatię, a może nawet odruchy opiekuńcze.

Pla d'Adet
wieczorny spacer

Rano oczywiście martwiłam się, jak tu zastartować bez kawy ( !) , ale Josie okazała się po prostu człowiekiem, a nie pracownikiem schroniska – zamiast sprzedać mi kawę, po prostu mnie nią poczęstowała. Mała rzecz a cieszy! Podczas gdy auto mozolnie pięło się serpentynami na wysoką przełęcz, udało nam się trochę pogadać ( mimo bariery językowej). Okazało się, że pochodzi z północnego wybrzeża i już 23 lata mieszka w sercu gór. I generalnie uwielbia swoją pracę, bo codziennie spotyka nowych, ciekawych ludzi. Padło oczywiście pytanie, czym ja się zajmuję. I, choć nikt tego nie powiedział głośno, stało się jasne, kto komu zazdrości. Duże, fajne miasto, praca w dobrej korporacji, kasa na wakacje i inne fanaberie vs. spokojne życie na francuskim zadupiu…..

Zrobiło mi się trochę smutno, ale szybko wzięłam się w garść, bo przecież czekała mnie nowa przygoda. Praca i krakowskie problemy były gdzieś daleko, przed sobą miałam ścieżkę w nieznane i liczyło się tylko to, aby dojść do celu. Mój cel – Refuge de l”Oule było o jakąś godzinę drogi od przełęczy, ale chyba nie myślicie, że taką trasę wybrałam? Wymyśliłam sobie, że dojdę nieco okrężną drogą – przez trzy doliny i dwie przełęcze.

Lac L'Oule Pireneje szlak
przy tej zaporze jest moje schronisko, ale ja idę nieco okrężną drogą
GR10 Bastan szlak Pireneje
łatwiej spotkać krowę niż człowieka ;-)

Z Col de Portret wystartowałam ok. 7.30. Pierwszy etap wedrówki to autostrada GR10 ( wariant) biegnąca trawiastymi zboczami do Refuge d’ Bastan. Etap może nie specjalnie emocjonujący, ale całkiem przyjemny. Oglądany wielokrotnie na u-tube wydawał się spacerkiem jak na Kalatówki, a ostatecznie zajął mi ok. dwóch godzin.

GR10 Neouvielle szlak
wariant GR10

Niestety, nie dało się specjalnie podkręcić tempa, bo non stop przeszkadzały mi oglądane po drodze krajobrazy i  liczne foto-stopy. Krok za krokiem zbliżałam się do pięknej piramidy Pic de Bastan, ale po Pic du Midi d’Ossau nie wydawała mi się już tak spektakularna jak na zdjęciach.

GR10 Refuge de Bastanet Pireneje szlaki trekking
piękne, zielone, spokojne…

Ok. 9.30 dotarłam do Refuge de Bastan – przepięknie położonego, malutkiego schronu nad jeziorem. Coś jak nasza Piątka. Z jedną różnicą – pod schronem spotkałam 3 ( słownie : trzy ) osoby. Może wszyscy już wyszli, a może po prostu nocowało tylko kilka osób ( środek tygodnia przed sezonem).

Pic de Bastan szlak Pireneje
Pic de Bastan
Refuge de Bastanet
Refuge de Bastan

Refuge de Bastan to tak naprawdę malutka chatka, gdzie wszyscy śpią na kupie – jedna prycza z materacami na poddaszu, ale jeśli ktoś jest alienem jak ja, można zabukować nocleg w namiocie. Schron leży już poza granicami parku narodowego, więc podejrzewam, że bez problemu można rozbić własny namiot. Jeśli liczycie na kawę, colę czy browar – zapomnijcie, rano bar był zamknięty na cztery spusty; nie widziałam żadnej obsługi oprócz pięknie opalonej, smukłej dziewczyny, która powiedziała mi „dzień dobry” i przemieściła się w sobie tylko znanym kierunku – po skałach wokół jeziora.

Lacs de Bastan Pireneje trekking szlak
spokój…

Okolice schroniska to fajne miejsce na chillout, ale dla mnie był to tylko pierwszy przystanek. Po śniadaniu ruszyłam na przełęcz Col de Bastanet.

Col de Bastanet GR10 szlak Pireneje trekking
ostatnie spojrzenie w stronę schronu

Ze schroniska na przełęcz jest godzina drogi, jak w mordę strzelił ( wolnym krokiem i z ciężkim plecakiem, więc pewnie można szybciej). Szlak biegł łagodnie, otoczenie robiło się coraz bardziej dzikie i nieprzyjazne, ba trzeba było przejść przez małe pole śnieżne. Dopiero pod koniec robiło się stromo i krucho, ale bez ekspozycji.

Col de Bastanet szlak Pireneje trekking
w drodze na Col de Bastanet

Strasznie lubię wchodzić na przełęcze, zwłaszcza takie, gdzie jestem pierwszy raz. Bo jeszcze kilka kroków, parę kropli potu i nagrodą za cały wysiłek jest nieznana perspektywa. Nowy wspaniały świat ;-) Złapałam się na tym, ze czasem celowo odwlekam ten moment niespodzianki. Niestety, w dzisiejszych czasach o prawdziwą niespodziankę trudno – przecież wszystko można wcześniej zobaczyć w internetach. Oczywiście, można by nie sprawdzać, ale kiedy idzie się pierwszy raz solo w nieznane góry, dobrze jednak wiedzieć, w co się człowiek pakuje ;-)

Col de Bastanet szlak Pireneje trekking Neouvielle
w stronę Refuge de Bastanet

Po drugiej stronie przełęczy zobaczyłam dość płytką, nienazwaną dolinę z kilkoma stawami i przecinający ją wariant  szlaku GR10. Jak na dłoni widziałam też zygzakowate podejście na mój kolejny cel – Horquette de Caderolles, z kolei po lewej – szlak na tą samą przełęcz trawersujący zbocza Pic du Bastan. Każdy normalny człowiek wybrałby trawers, zamiast schodzenia w dolinę, tylko po to, żeby za chwilę mozolnie wdrapywać się na kolejną przełęcz. Ale ja stchórzyłam.

Col de Bastaner GR10 szlak Pireneje
niespodzianki nie było

Szlaku nie było na mojej mapie, choć z pozoru wydawał się łagodny i łatwy, to w pewnym momencie ginął mi z pola widzenia. Nie wiedziałam, czy gdzieś w połowie drogi nie pojawi się jakieś miejsce nie do przejścia z ciężkim plecakiem. Dlatego asekuracyjnie postanowiłam schodzić w dolinę. ( Później okazało się, że ścieżka jest OK i mogłam nią spokojnie iść, obfotografowałam ją dla potomności/ ewentualnych naśladowców). W końcu miałam mnóstwo czasu i wciąż sporo sił.

Horquette de Caderolles
dobrze widoczny zygzak na przełęcz

Zeszłam na dół niespodziewanie szybko i od razu poczułam się jak w jakiejś nieznanej, pustej tatrzańskiej dolince.  Było wręcz swojsko, ale tysiąc razy lepiej! Tak jakby z Tatr nagle wymiotło wszystkich ludzi. Dlatego, paradoksalnie bardziej podobało mi się w zachodniej, zielonej części Pirenejów. Bo było inaczej. Teraz jednak, kiedy siedzę w domu z kontuzjowaną nogą a za oknem leje deszcz, teleportowałabym się do tej bezimiennej doliny bez wahania.

Lacs de La Horquette
tatrzańsko, tylko ludzi jakby mniej

Nad Lac de la Horquette nie zabawiłam długo. Kilka zdjęć i już za chwilę byłam poza oficjalnym szlakiem. Nie można było już liczyć na biało-czerwone oznaczenia GR10 i szlakowskazy, drastycznie zmniejszyła się też liczna osób na szlaku, a mianowicie – do zera :-D Bez trudności, zadyszki i większego wysiłku weszłam na wąziutką przełęcz, przypominającą Wrota Chałubińskiego ( nie mogłam powstrzymać się przed tatrzańskimi skojarzeniami). Od Col de Bastanet – godzina spokojnym tempem.

Lac de La Horquette
oczko wodne ;-)

Widoki, zwłaszcza na zachód ani trochę mnie nie rozczarowały. Jak okiem sięgnąć nie było żadnych śladów bytności człowieka. Przyprószone śniegiem szczyty aż po horyzont – malutki wycinek Pirenejów = nieograniczone możliwości wędrówek.

Pireneje szlak trekking
te góry nie mają końca…

Jeśli chcę mogę wejść na każdy szczyt, wejść w każdą dolinę, biwakować, gdzie mi się żywnie podoba. Póki co, byłam jednak onieśmielona nieznanymi pustymi górami i choć cieszyłam się wycieczką, w głębi duszy byłam lekko zestresowana. Bo choć na mapie wszystko wygląda na dziecinnie proste a droga na oczywistą, w terenie nie jest już tak różowo. Zwłaszcza, kiedy jest się jedyną osobą w promieniu kilku kilometrów.

Pireneje Neovielle szlak
nie ma żywej duszy

Dotarło też do mnie, że choć z jednej strony ścieżka na Horquette de Caderolles wygladała na ceprostrada, to nie miałam pojęcia, jak wygląda zejście (!). Dzięki Bogu, było stromo, było sypko, ale znów bez trudności. Zeszłam bardzo, bardzo ostrożnie i powoli, na szczęście ścieżka szybko złagodniała i dla odmiany weszłam w piarg z ogromnymi głazami. Po kilkunastu minutach znalazłam się na zielonej pustej hali. Pomyślałam, że teraz będzie już z górki – czekało mnie tylko zejście do schroniska l’Oule. Tak naprawdę najgorsze było dopiero przede mną.

Pic de Bastan Neouvielle
stamtąd przyszłam

Tradycyjnie – zaczęło się szukanie szlaku, nie wiedzieć czemu wydeptanie było mnóstwo ścieżek, niektóre z nich schodziły w żleby. Ja za bardzo odbiłam w lewo i zamiast iść kolejną „autostradą” ( albo chociaż  górskim odpowiednikiem asfaltówki) – przedzierałam się przez skały i zarośla na krawędzi progu doliny  jakkolwiek dziwnie to brzmi).

Laquets de Port Biehl
nie tędy droga

Wiedziałam, że muszę zejść do cabany, ale nie wiedziałam jak. Teraz już wiem, że trzeba gdzieś w połowie jeziora skręcić w lewo  i iść wzdłuż potoku. Dopóki nie zobaczycie potoku, nie pakujcie się w żadne żleby bo nie tędy droga ;-) Zmylił mnie też kamienny domek, który wzięłam za zaznaczoną domkiem na mapie cabanę. Później okazało się, że ten domek to na mapie kropeczka, a właściwa cabana to metalowy barak stojący w niższym piętrze doliny. Sama nie wiem, jak się w końcu zorientowałam, gdzie jestem ;-)

Neouvielle Pireneje szlaki trekking
zejście w dolinę
cabana Port Biehl
kamienna cabana – kropeczka na mapie ;-)

Nie chodzę po poza-szlakach, dlatego nie mam doświadczenia w szukaniu ścieżek, jednak z każdą minutą szło mi coraz lepiej. Jak już pisałam wcześniej – perfekcyjnie wyznaczone szlaki w Polsce sprawiają, że człowiek w ogóle nie zwraca uwagi na topografię. Idzie jak to cielę, tam gdzie zaprowadzi go ceprostrada ( i tłum). W Pirenejach jest inaczej. Oprócz wysiłku fizycznego, trzeba też trochę pokombinować, rozejrzeć się wokół siebie, wybrać właściwą ścieżkę. Umęczyłam się tam psychicznie, a z drugiej strony – to był niezły reset. Przez kilka godzin ważne było tylko jedno – odnaleźć drogę do domu ( patrz: schronu). A ja mogłam liczyć tylko na siebie, wokół nie było żywej duszy, nie było opcji, że powiem – pierd…nie idę ;-) Nie chciałabym dorabiać ideologii do zwykłej wycieczki w góry, ale tego dnia zapomniałam o wszystkich problemach, rozterkach, pracy i projektach z dupy. Cały zewnętrzny świat przestał istnieć, liczyło sie tylko tu i teraz. Po taki reset jeżdżę w góry!

cabana Pireneje
w tym blaszaku można spać za free

Po odnalezieniu blaszanej cabany więcej wątpliwości nie było – ścieżka biegła wzdłuż wąwozu lasem, aż do Lac l’Oule. Kiedy skończyły się trudności orientacyjne, a zaczęło mozolne schodzenie w dół, pojawił się niepokój. Nagle uświadomiłam sobie, że jestem zupełnie SAMA, gdzieś w górach, kilka tysięcy kilometrów od domu i gdyby coś mi się stało to nawet nikt nie wie, gdzie mnie szukać. Pocieszające było, że w całych Pirenejach żyje ok. 10 niedźwiedzi, więc przynajmniej tym się nie martwiłam.

w oddali grań Port Biehl,tam niedawno byłam
w oddali grań Port Biehl,tam niedawno byłam

Szybko wzięłam się w garść i niepokój zamienił się w coraz większe znużenie. Zaczęłam odczuwać zmęczenie całym dniem, ciężkim plecakiem i upałem. Dreptałam teraz na autopilocie, czekając na widok jeziora jak na zbawienie.

Cabana de La Lude
Cabana de La Lude

Nad Lac l’Oule dotarłam ok 16,  po 4 godzinach od zejścia z ostatniej przełęczy ( czyli rzekomo lajtowy etap zajął mi tyle samo co podchodzenie i zdobywanie wysokości). Schronisko, cień, zimne piwo były już blisko! Wreszcie pojawili się inni ludzie, ale wszyscy mnie wyprzedzali, teraz klasycznie wlokłam się noga za nogą.

Lac l'Oule szlak Pireneje
Lac l’Oule

Do schronu dotarłam ok 16.30 czyli dokładnie po 9 godzinach od opuszczenie Col de Portret. Mimo, że Endomondo pokazało na liczniku tylko 20 km, byłam wykończona. Nie wiem, co by było, gdybym rano na przełecz wydrapała sie o własnych siłach. Chyba musiałaby zabiwakować w blaszanym schronie ;-) Znów uśmiechnęło się do mnie szczęście – bukowałam dorm, bo taniej – dostałam pokój dwuosobowy, gdzie byłam całkiem sama(!). Nie było ciepłej wody, więc pozostało tylko jedno – kupić piwo. Krakowskim centusiem nie jestem , ale cena 7 € nieco zwaliła mnie z nóg, stwierdziłam jednak, że po takiej wyrypie – należy mi się!

Byłam tak umordowana, że na drugi dzień miałam ochotę chilloutować na tarasie z piwem, ewentualnie plażować nad jeziorem. Jednak jako że w Pireneje nie jeździ się codziennie, nie było wyjścia – trzeba było wymyślić jakiś szlak. Ale o tym innym razem….


Zbudowany z granitów rezerwat przyrody Neouvielle przypomina krajobrazowo Tatry. Ale na tym podobieństwa się kończą. Przez ostatnie cztery godziny wędrówki spotkałam 2 osoby, a właściwie – zamajaczyły gdzieś na horyzoncie i szybko zniknęły. A podobno ten rejon jest dość popularny (!). Wystarczy jednak zejść z długodystansowego GRu, żeby znaleźć się w niemal całkowicie bezludnej okolicy. Tego dnia przeszłam 20 km i umordowałam się okrutnie, a mimo to udało mi się zobaczyć tylko malutki wycinek tych gór. Półtora miesiąca temu, będąc na miejscu, myślałam, że już tam nie wrócę. Dziś oglądając zdjęcia, analizując mapę i potencjalne trasy, nie jestem już tego taka pewna :-)

moja trasa

Mapa : opentopo map, link do trasy na Endomondo TU

 

 

 

 

 

16 uwag do wpisu “Wokół Pic de Bastan. Trekking w Pirenejach cz.2

  1. GRATULACJE DLA DZIELNEJ DZIEWCZYNY KASI :-)
    Imponujesz mi walecznością trekingowca, więc myślę Kasiu że czas Ci w następnym podróżniczym etapie ” szukania Słońca” jechać na trekking w chilijskie Andy patagońskie !!!. Do pirenejskich krajobarzów dolożysz jeszcze trylko lodowce i będzie git dla relaksu :-) Pozdrawiam serdecznie :)

    Polubione przez 1 osoba

  2. Zapomniałem Ci Kasiu dodać, że 4 września idę na szlak CAMINO PRIMITIVO do znanej z łask Św. Jakuba Starszego miejscowości Santiago de Compostela.
    Startuję z miasteczka Oviedo. Dystans do Santiago to jedynie 340 km pieszkom , a potem jeszcze 90 km wędrówki nad brzeg Oceanu Atlantyckiego. !!! :-) Twój KASIU hart ducha i niezłomność górskiego wędrowca będa dla mnie znakomitym benchmarkiem, bym dał radę.. :-))))) Pozdro.

    Polubienie

  3. Podziwiam..! Ja z pewnością bym wymiękła, a znając mój niesamowity talent do orientacji w przestrzeni, na pewno wybrałabym najgorszy z możliwych wariantów na trasę do przejścia ;) zdjęcia są po prostu niesamowite. Odważniacha z Ciebie! Już nie mogę się doczekać kolejnych postów. Pozdrawiam!

    Polubienie

  4. Ja tu dziś do śniadania katowałam rodzinę wszystkimi filmikami z youtube’a o Dolomitach i tak mocno je wpisałam w plany na wiosnę i wpadłam… na Twój tekst. Moja głowa została całkowicie pozamiatana :). Widoki zapierają dech! Nie wiem tylko czy byśmy podołali z pięciolatką…

    Polubienie

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s

Ta witryna wykorzystuje usługę Akismet aby zredukować ilość spamu. Dowiedz się w jaki sposób dane w twoich komentarzach są przetwarzane.