Koniec grudnia. Zawsze po świętach mam doła, dlatego jak tylko wróciłam do Krakowa, odpaliłam stronę Ryanaira i zaczęłam szukać biletów na Kanary, na pocieszenie. Lourdes w czerwcu za 280 zł? Dobry deal! Biorę! ( nie przypuszczałam, że za kilka miesięcy bilet będzie kosztował połowę tej kwoty) Wiedziałam tylko, że można jechać do miasteczka Gavarnie a tam jest słynny cyrk ( cirque/ amfiteatr skalny). Tyle.
Od razu ogłosiłam plan na fejsbuku, a wszyscy mi zazdrościli. Ja natomiast zajęłam się innym wyjazdem i zdobywaniem Teide i zapomniałam na chwilę o kupionych biletach. Około dwa miesiące przed wyjazdem stwierdziłam, że najwyższy czas się trochę zainteresować tym, gdzie będę spać i jak przemieszczać.
Fajnie się jeździ w dobrze znane miejsca – na Kanary, do Grecji, w Tatry – człowiek nie musi się wysilać. Wyjazd w nowe miejsce, to zawsze wyjście ze strefy komfortu, tu Ameryki nie odkrywam. Szybko jednak okazało się, że łatwo nie będzie. Dojazd z lotniska w niedzielę? Brak. Autobus w góry? Nie wiadomo, czy coś jeździ ( rozkład po francusku był nie do rozgryzienia). Noclegi w górskim kurorcie – od 50€ za jedynkę. Pole namiotowe wprawdzie jest, ale jakieś 10-15 km od szlaków. Zresztą – przecież ja nie mam namiotu (!)Do tego dowiedziałam się, że w czerwcu może być burzowo. Załamałam się i miałam ochotę pieprznąć (wirtualnie) tym biletem i nigdzie nie jechać.
Zamiast tego zaczęłam oglądać coraz więcej filmów z Pirenejów na u-tube. W rezultacie kupiłam dwie mapy, przewodnik i nowy bilet, żeby przedłużyć wyjazd (!) Kobieta zmienną jest.
Kto czyta regularnie bloga, albo zna mnie osobiście, wie, że jestem trochę takim burżujem, który nocuje w pokojach jednoosobowych w pensjonatach w górskich miejscowościach, a po górach chodzi z lekkim plecakiem spakowanym na jednodniówkę. Większą traumą jest dla mnie spanie w pokoju pełnym obcych ludzi, niż samotna wędrówka w ciemności przez wulkaniczną pustynię. Tym razem nie było wyjścia. Pobukowałam schroniska.
Do schroniska trzeba jednak jakoś dojść. Może to się komuś wydać śmieszne, ale nie jestem przyzwyczajona, żeby cały dobytek nosić na plecak, ba w zeszłym roku zrezygnowałam z tego powodu z noclegu w Moku w towarzystwie jednej z moich ulubionych blogerek górskich( z jakim skutkiem, przeczytacie TU). Mimo, że dużo chodzę po górach, jestem po prostu słabeuszem 😉
Dlatego zamiast cieszyć się wyjazdem, schizowałam się, jak to będzie w tych schroniskach, bałam się też, że nie wyrobię kondycyjnie z ciężkim plecakiem. Postanowiłam trochę potrenować i na wiosenne weekendowe wyjazdy w Tatry pakowałam zbyt ciężki plecak i szłam tak długo i tak szybko jak tylko byłam w stanie. W ramach treningu trzasnęłam też dość nudną 28 km trasę w moim rodzinnym Beskidzie Niskim.
W międzyczasie problem dojazdu z lotniska rozwiązał się sam ( lokalny przewoźnik otworzył połączenie skorelowane z niedzielnymi lotami Ryanaira), znalazłam też fajną wyszukiwarkę połączeń kolejowo autobusowych w góry. Mimo to wciąż trochę się martwiłam, jak to będzie. Czy się dogadam po francusku, czy wytrzymam z ludźmi w pokoju, czy się nie zgubię w nieznanych górach, czy nie będę uciekać przed burzami, czy plecak nie przygniecie mnie do ziemi, wreszcie – schizowałam się nawet tym, że zgubią mi bagaż 😛
Gigantyczny reisefieber ulatnia się, kiedy tylko wsiadam do autobusu jadącego na Balice. 12 godzin później piję piwo na granicy hiszpańsko-francuskiej i patrzę na płonące w zachodzącym słońcu tajemnicze, nieznane, kuszące góry. Wiem, że właśnie zaczyna się moja przygoda.
Jakoś udaje mi się zasnąć w malutkim pokoiku z dwoma facetami robiącymi Camino. Na drugi dzień, skoro swit, zarzucam 12 kilogramowy plecak na plecy i wychodzę w nieznane. Kiedy po kilku godzinach docieram na Col des Moines, przełęcz, którą dawno temu przypadkiem znalazłam w internetach, wiem już, że wszystko będzie dobrze.
Spanie w pokoju z gromadą obcych ludzi, targanie za ciężkiego plecaka, mycie się w jeziorze, trzydniowa bagietka na lunch, poskręcane kostki – to mała cena za widoki i przeżycia, jakimi uraczyły mnie Pireneje. Wschody i zachody słońca. Pustka i samotność. Drapieżne ptaki kołujące nad moją głową i świstaki uciekające mi spod nóg. Szukanie ścieżek w bezludnej dolinie. Eksplozja kolorów zakrawająca o kicz. Przyjaźni i bezinteresowni ludzie, których spotkałam na swojej drodze.
Dałam radę, bo nie miałam innego wyjścia. Nie zgubiłam się w gąszczu nieoznaczonych ścieżek, ani nie trafił mnie piorun. Mój wewnętrzny alien wytrzymał jakoś w klaustrofobicznym pokoju pełnym przypadkowych ludzi. Byłam w stanie wędrować przez wysokie przełęcze ze spakowanym na tydzień plecakiem.
Nie cierpię, kiedy ktoś mi truje o wychodzeniu ze strefy komfortu, ale kiedy sama sobie zorganizuję takie doświadczenie – jest super! To proces nieprzyjemny, upierdliwy, wręcz bolesny, ale satysfakcja nieporównywalna z niczym. Bardzo się cieszę, że nie olałam tego biletu!
Ps. Aktualnie rozważam wypad w inne wysokie góry. Tym razem stać mnie nawet na nocleg w dolinie, ale w głowie kiełkuje myśl :” bez sensu, a może by tak od schroniska do schroniska?”.
Awww, te świstaki musiały być super! I to zdjęcie z jelonkiem… Ach. Też mam w sobie wewnętrznego aliena, ciekawe, jakby się zachował w takim pokoju. Super sprawa taki wypad! Pireneje widziałam tylko z okna autokaru wiele lat temu, czas to pewnie zmienić.
PolubieniePolubienie
No świstaków tam dostatek, nawet w okolicy wyciągów ;-) Im więcej ich widzisz, tym mniejszą są atrakcją, w ogóle chyba więcej tam zwierząt niż w Tatrach…pewnie dlatego, że mniej ludzi.
PolubieniePolubienie
Bardzo ciekawie opisałaś swoją podróż, a zdjęcia przepiękne! Zazdroszczę widoków i podziwiam, ja też bym miała takie schizy. Ale faktycznie warto! Pozdrawiam :)
PolubieniePolubienie
To dopiero początek opisów, taki heads up ;-)
PolubieniePolubione przez 1 osoba
W takim razie z niecierpliwością czekam na więcej ;)
PolubieniePolubienie
Brawo Dziewczyno, dałaś radę! Jak ja Cie rozumiem z tymi noclegami. U mnie zaczęło się w Barcelonie gdzie wychodziłam ze strefy komfortu w 8 osobowym pokoju, w którym nocowali wyłącznie mężczyźni i ja. W Alpach mieszkałyśmy we trójkę i też sielanki nie było. Ale to co dają góry kasuje wszystko. Tylko po co te nerwy? Trzeba się wyluzować ;)
PolubieniePolubione przez 1 osoba
No, niestety, spanie z ludźmi w pokoju to najgorsze, co może być ;-) A nad reisefieber niestety nie można zapanować, no chyba tylko wino pomaga ;-)
PolubieniePolubienie
Pozazdrościć tych Pirenejskich wędrówek. Jest opcja dogadania się w ludzkim języku? Czy tylko francuski.
PolubieniePolubienie
hehe, niestety…gadają do Ciebie po francusku i dziwią się, że NIC nie rozumiesz ;-) Jednostki coś dukają po angielsku
PolubieniePolubienie
„Dałam radę, bo nie miałam innego wyjścia.” – świetne zdanie zawierające prawdę życiową :D Czasami tak po prostu już jest, że człowiek tworzy sobie wizje i projekcje tego jak będzie, a na miejscu trzeba po prostu działać. I się działa. Super :)
PolubieniePolubione przez 1 osoba
No wiesz, nie było opcji, że już nie mogę, rzucam plecak ani nie idę dalej. Ani że nie śpię w tym pokoju, który mi dali ;-)
PolubieniePolubienie
„Maszeruj albo giń” w wersji light :P
PolubieniePolubienie
Patrzyłam na Twoje zdjęcia na fejsie z zazdrością, bo sama przed ciążą miałam ochotę na te bilety i góry. Jedź w Alpy Julijskie! Tylko w dolinie nie śpij, bo cały dzień zabiera dojście do tej pięknych gór.
PolubieniePolubienie
Alpy Julijskie chyba dla mnie za hard corowe ;-)
PolubieniePolubienie
Pięknie! Ja już bym nie wniosła plecaka ;-) A mój wzrok padł na Alpy Julijskie – myślę, że spokojnie możesz jechać :-)
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Fantastyczny wpis, doskonale Cie rozumiem jesli chodzi o nocowanie z innymi – nie dla mnie. Podziwiam kondycje i pozdrawiam :)
PolubieniePolubienie
Kondycja taka średnia :-P A jeśi chodzi o spanie to niestety, czasem nie ma innego wyjścia….choć akurat tu wyjściem byłby namiot ;-)
PolubieniePolubienie
Pireneje to mój raj…ja urzęduję w hiszpańskiej części. Cały czas je odkrywam, cieszę się nimi…
PolubieniePolubienie
Zazdroszczę! Mi z kolei aż się nie chce jechać w Tatry, bo po Pirenejach będą byle jakie…..Jak coś, to będę uderzać po wskazówki ;-)
PolubieniePolubienie
Ps też niecierpię schronisk, zdecydowanie wolę pod chmurką ewentualnie pod namiotem, na szczęście w Pirenejach można 😃
PolubieniePolubienie
Też żałowałam, że nie mam namiotu, ale kto by go niósł ;-) W sumie było tak ciepło, że można by spać na zewnątrz w śpiworze, no ale tego się nigdy nie przewidzi….
PolubieniePolubienie
Jak ja tym Twoim Pirenejom kibicowałam, to nawet nie wiesz. Ekstra, że pojechałaś i teraz się będziesz tym wszystkim dzielić. Bo wiesz, kto wie, gdzie nas w przyszłym roku poniesie. :D :D
PolubieniePolubienie
dzięki ;-) aktualnie piszę wpis praktyczny, który jednak pojawi się na blogu już po relacjach, jak ludzie będą też chcieli jechać ;-)
PolubieniePolubienie
Tak było, świstaki, zdziwione kozice i sępa cień :D Za kilka dni replay 8)
PolubieniePolubienie