Czerwcowy wieczór, 2,5 tysiąca kilometrów od domu. Małe klimatyczne schronisko nad jeziorem, w którego tafli odbija się przepiękny samotny szczyt. Siedzę przy kolacji z Francuzami i jako jedyny obcokrajowiec czuję się „nieco” wyobcowana, jak dziecko na imprezie dla dorosłych, ludzie rozmawiają między sobą, a ja siedzę jak ten alien i gapię się w talerz. Wreszcie ktoś, lituje się nade mną i usiłując zagaić : „Wiesz, że to najlepsze miejsce w Pirenejach, jak tu trafiłaś?” – pyta „Cóż, znalazłam ten obrazek w internetach i przyjechałam ;-)” – odpowiadam. Śmieją się. I wtedy dociera do mnie, że właśnie spełniłam kolejne marzenie i choć jeszcze kilka miesięcy wcześniej dotarcie w to miejsce wydawało mi się nierealne, to dziś, siedząc przy tym stole, nie postrzegam tego jako jakiś wyczyn. Sytuacja jest tak normalna jakbym siedziała w Murowańcu ( z taką różnicą, że nie da się w Muro zarezewować noclegu z miesięcznym wyprzedzeniem).

Jakiś czas temu, googlując Pireneje trafiam na całkiem fajne zdjęcie – babka z plecakiem idzie po zielonym płaskowyżu, a gdzieś w tle wznosi się stromy szczyt o spłaszczonym wierzchołku. Przedziwny. Płaskowyż okazuje się przełęczą Col des Moines, a google zabiera mnie dalej – nad jezioro. Już wiem, jak nazywa się przepiękny szczyt – Pic du Midi d’Ossau. Patrzę na mapę – wygląda na to, że góra znajduje się „in the middle of nowhere”, tuż przy granicy francusko – hiszpańskiej, dokładnie pośrodku ciągnącego się od Atlantyku do Morza Śródziemnego łańcucha górskiego. Nie ma mowy, że tam dotrę. Wrzucam zdjęcie na fejsa a potem zapominam.

Kiedy spontanicznie kupuję bilet w Pireneje wcale nie myślę o pięknej górze ( no przecież nie da się tam dotrzeć), po głowie chodzi mi Gavarnie, a ostatecznie planuję rejon Neouvielle. Ale im dłużej siedzę na francuskojęzycznych blogach górskich, im więcej zdjęć oglądam, tym częściej Pic du Midi śni mi się po nocach. W końcu piszę do Kasi Nizinkiewicz, eksperta od Pirenejów ( blog) z pytaniem, jak tam dotrzeć. Okazuje się, że to jedyne 7 h szlakiem z Etsaut. Podejmuję decyzję, dokupuję kolejny bilet na Ryanaira, żeby przedłużyć pobyt, bukuję schronisko. Dotrę tam! Choć jednak te siedem godzin samotnego marszu z ciężkim plecakiem przez puste nieznane góry, bez możliwości odwrotu czy zboczenia gdzieś do cywilizacji nieco mnie martwi.

W międzyczasie odkrywam na mapie cieniutką przerywaną nitkę ścieżki, biegnącą od hiszpańskiej strony, z Astun na przełęcz, a potem wprost do schroniska. Tą samą przełęcz, którą dawno temu przypadkiem znalazłam w internetach. Trochę się obawiam, czy tam nie ma jakiegoś hardcoru, to część HRP ( szlaku graniowego), ale niezawodny wujek google szybko rozwiewa moje wątpliwości. Po obu stronach jest trawiasto, a ścieżka wydeptana. I według mojej oceny to max 4 h drogi. Postanawiam, że pójdę na łatwiznę, a zaoszczędzony czas poświęcę na eksplorowanie okolic schroniska Ayous.

W niedzielny czerwcowy poranek ląduję we Francji. Z lotniska w Lourdes w Pireneje jest rzut beretem, ale mi zajmuje to 6 godzin ( 2 x autobus, 2 x pociąg). Nie jest łatwo – to nie Zakopane, gdzie bezpośredni autobus z Krakowa kursuje co pół godziny. I dzięki Bogu – już kiedy wysiadam na Col du Somport, przełęczy na granicy hiszpańsko – francuskiej, wiem, że to będzie zupełnie inna bajka niż wędrowanie po tatrzańskich szlakach.
Chwilę grozy przeżywam, kiedy facet w schronisku mówi, że moją rezerwację ma…na wczoraj, mam już wizję spania w cienkim śpiworze na tarasie. Ale łóżko dla mnie jest, jest masa łóżek, sezon chyba się jeszcze nie zaczął. Trzy razy zaczynałam się uczyć hiszpańskiego i trzy razy rzucałam to w diabły, a teraz udaje mi się jakoś dogadać. Duma! Oczywiście – nikt nie mówi po angielsku, wszyscy piją wino ( ja browara), wszyscy robią Camino, tylko nie ja – „I’m here just for hiking”. Czuję się jakoś dziwnie, żeby nie powiedzieć gorsza ;-) Mój pierwszy wieczor w Pirenejeach to chillout z piwem na tarasie i oczywiście pogoń za zachodem słońca ( dobrą miejscówkę odkrywam za późno, na drugi dzień pójdę tam o świcie).

19 czerwca tuż po wschodzie słońca zbieram graty i wychodzę w nieznane. Najpierw przez jakąś godzinę tłukę się w pokoju, gdzie usiłuje dosypiać koleś z Austrii robiący Camino, co daje mi podstawy do podejrzeń, że może ja jestem bardziej upierdliwa dla ludzi w pokoju niż oni dla mnie.Od rana mam szczęście – kiedy martwię się, jak w ogóle odpalę bez kawy, znajduję w jadalni termos z letnim wprawdzie, ale pełnym kofeiny napojem ( zostawionym przez tych, co już wyruszyli na Camino). Alleluja! Kto jest uzależniony od kawy, ten wie, co czułam. Dobra passa trwa – wychodzę na asfaltówkę do Astun, robię może pieć kroków i zatrzymuje się samochód, który chce mnie wziąć na stopa, żebym nie męczyła się na asfalcie. Dzień zaczyna się cudownie!

Nieoznaczony szlak na Col des Moines zaczyna się w ośrodku narciarskim Astun ( 2 km od Col du Somport). Wydeptana wyraźna ścieżka biegnie wzdłuż strumienia, po pewnym czasie koryto zamienia się w wąwóz, idąc brzegiem, przy odrobinie pecha można spaść ( jak wszędzie w górach). Pierwsze kilkadziesiąt minut to próba – jak mi się będzie szło z tym ciężkim plecakiem. Idę, powoli jak żółw, ale idę. Paradoksalnie, ciężki plecak sprawia, że nie mam zadyszki – bo nie jestem w stanie gonić ponad swoje siły. Toczę się powolutku a przede mną rozciągają się zielone puste góry. O takich Pirenejach marzyłam!


Pierwszy punkt orientacyjny to jezioro, gdzie robię krótką przerwę. Od jeziora do przełęczy to rzut beretem – ok. 20 min dość łagodnego podejścia. Wszyscy ( te 5 osób jakie spotykam na szlaku) mnie wyprzedzają, ale, heloł, oni mają na malutkie plecaczki, a nie dobytek na cały tydzień.


Powoli, powolutku wchodzę na Col des Moines, jakby celowo odciągając moment, kiedy zobaczę widok znaleziony kiedyś w internetach. Słońca wali prosto w oczy od francuskiej strony, a ja po raz pierwszy widzę na żywo przepiękną sylwetkę Pic du Midi. Łezka nie kręci się w oku, nie ma nawet „wow”. Znieczulica? Nie, po prostu jestem zbyt oszołomiona, tak jakby to nie działo się naprawdę. To są uroki pierwszych dni urlopu, mózg nie przestawił się jeszcze na wakacyjny tryb działania. Mimo to wiem, że jak już wydrapałam się na tą przełęcz, teraz będzie już tylko lepiej ( czyt. z górki). Mam przed sobą cały dzień i nawet się martwię, co ja będę robić jak dojdę do schroniska ( potem tradycyjnie okazuje się, że co bliskie i lajtowe na mapie, w rzeczywistości już nie bardzo).


Do Refuge d’Ayous według znaków 1,30 h. Wydaje się to dość realne pod warunkiem, że człowiek nie trzaska zdjęć, nie rozgląda się wokoło z rozdziawiona buzią,wreszcie – nie zgubi szlaku :-P Jestem tak zadowolona z siebie, zaoszczędzonego przez stopa czasu i dobrego tempa, że w sume do przewidzenia było, że prędzej czy później zejdę na niewłaściwą ścieżkę…

Pewnie zastanawiacie się, jak, idąc taką autostradą można się zgubić? A jednak……Wystarczy się zagapić i z lenistwa nie wyciagać mapy (sic!).

Spokojnie maszeruję sobie przez zieloność i kiedy widzę przed sobą łagodną przełęcz, logika nakazuje skierować się prosto na nią. Wprawdzie widzę, że jakiś koleś biegnie gdzieś na lewo w górę, ale nie ma mowy, zeby to był główny szlak. Na pewno na jakiś szczyt pomyka.

Za przełęczą oczekuję sporego jeziora Bersau i faktycznie…pojawia się jakieś bajoro ( WTF??? W internetach wyglądało zupełnie inaczej, ale jak wiadomo, internet kłamie). I kolejna ścieżka w lewo, do góry, którą kolejny raz ignoruję. Uparcie idę przed siebie wydeptanym szlakiem, który wkrótce rozwidla się – niestety ścieżka na lewo urywa się,a ta prowadząca na prawo schodzi w jakiś nieciekawy żleb ( i jak się okazało potem – do zupełnie innej doliny). Moje nikłe góskie doświadczenie mówi mi – lepiej się tam nie pakować, choć napotkana i zagubiona para wyglądająca na niedzielnych turystów chce tamtędy złazić. Przypominają mi się wszystkie historie o ludziach schodzących nieznanym żlebem, na skróty ( i ich przeważnie tragiczny finał) i z niewesołą miną zawracam.

No i zgubiłam się, netu i zasięgu brak, nie ma za bardzo kogo zapytać, zaczynam się z lekka niepokoić. Dzięki Bogu, pogoda żyleta, samo południe – jest szansa, że dotrę przed wieczorem do schronu ;-) W myśl zasady – „coś być musi do cholery za zakrętem” cofam się kawałek i wchodzę na ścieżkę, która pnie się ponad domniemanym Lac Bersau. W trzy minuty jestem na mini przełęczy…i jest! Prawdziwe Lac Bersau!

No teraz to rozumiem, czym ludzie zachwycali się w internetach. Jestem uratowana! A raczej uspokojona…. Zbiegam z trawiastego zbocza prosto na GR108, który jak autostrada wije się wzdłuż brzegów jeziora. Godzina w plecy ( ta sama, którą zaoszczędziłam rano, musi być równowaga we wszechświecie). Jaki stąd wniosek? Super oznaczone szlaki w Tatrach rozpieszczają, przyzwyczajają, że wszystko jest podane na tacy i po co w ogóle zwracać uwagę na szlak. ( Uprzedzając fakty – po kilku dniach w Pirenejach było już tylko lepiej, zaczęłam nieco uważniej rozglądać się wokół siebie).
Z Lac Bersau ścieżka w ok. pół godziny schodzi zygzakami do schroniska Ayous. W schronisku jestem ok 13-stej, czyli ta dość krótka trasa zajęła mi aż 5 godzin. Wierzę jednak, że nie popełnicie mojego błędu, na mapie/ w linku dokładnie widać, gdzie się zamotałam ;-)
Wyczytałam w necie, żeRefuge d’Ayous to bardzo popularne miejsce, dlatego spodziewam się sytuacji jak nad Morskim Okiem, a w najlepszym wypadku jak w Murowańcu.

Tymczasem przed schronem zaledwie parę osób, kilka kręci się nad stawem. Jestem w szoku. Jak było do przewidzenia, wstęp do pokoju dopiero po kolacji, na szczęście można rzucić bety na specjalną półkę i na lekko pospacerować po okolicy. Najpierw jednak zasiadam za stołem z najlepszym widokiem, jaki można sobie wymarzyć i jem lunch wystawiając twarz do słońca.

Nigdzie mi się nie śpieszy, nie muszę nigdzie wracać – dzień jest idealny i jest tylko mój – mogę walnąć się na trawie i nic nie robić, zdobyć kilka okolicznych szczytów, albo wykąpać się w jeziorze. Fajnie się siedzi, ale zdjęcia same się nie zrobią – ruszam najpierw na spacer wokół Lac Gentau, a potem planuję wejść na Col Ayous i ewentualnie na jeden z okolicznych szczytów.
Plecak mam leciutki, wlałam w siebie pół litra coli, zregenerowałam siły, a mimo to wlokę się noga za nogą. Robię zdjęcie za zdjęciem, nie mogę się napatrzeć na cuda wokół siebie i cały czas nie do końca wierzę, że tu jestem. Zieleń, kwiaty, mnóstwo kolorowych motyli, krystalicznie czyste jeziora i górująca nad tym wszystkim piramida Pic du Midi’d Ossau. Tak pięknie, że aż kiczowato.

Szczerze? Nie wiem, jak zleciały te cztery godziny…Po wdrapaniu się na Col d’Ayous z ciekawością sprawdzam, co jest po drugiej stronie ( a tam….trochę jak w Bieszczadach), a potem nieco bez przekonania szukam kolejnego miejsca z netu, chcąc zrobić identyczne zdjęcie jak to (link). Idę na przełaj po zielonym grzbiecie, znajduję fajną miejscówkę na posiadówę i…nie chce mi się już szukać dalej. Niestety, zamiast kontemplować, walczę o dobre ujęcie na fejsa ;-)
Kto kiedykolwiek robił zdjecia samowyzwalaczem, wie o czym mówię ( 12 sekund to dość mało, żeby się podbiec w odpowiedni miejsce, zwłaszcza, jeśli jest tuż nad przepaścią) . Niepokoją mnie też nieco chmury na północy, formujące się w wielkiego grzyba. Czas wracać do domu, tfu, schronu..!


Przed kolacją wypadałoby wziąć prysznic. Niestety, schronisko Ayous takich luksusów nie oferuje, pozostało więc tylko jedno….jezioro! Łudzę się, że da się popływać, ale jak się pewnie domyślacie – jezioro na wysokości prawie 2 tys. metrów o szóstej po południu zbyt ciepłe nie jest, raczej określiłabym je jako lodowate (!). Kostiumu oczywiście nie mam, ale wychodzę z założenia, że Francja to liberalny kraj i nikogo nie zaszokuje półnaga kobieta pluskająca się w stawie. Zanurzenie się w lodowatej wodzie jest dość traumatyczne, a jednocześnie przepełnia mnie jakaś radość. Tak powinny wyglądać wakacje na łonie przyrody, w górach ( a nie zakaz na zakazie jak w Tatrach)! Do szczęścia brakuje mi tylko namiotu ( pytanie, kto by go za mnie przyniósł).

Brak namiotu oznacza tylko jedno – za chwilę będę musiała położyć się spać z nieznanymi ludźmi w klaustrofobicznym pokoju. Niestety, spełniają się moje najgorsze obawy – choć schronisko jest puste , grupa 10 osób, jaka dziś nocuje w Ayous zostaje stłoczona w najgorszym malutkim pokoju w suterenie, służącym chyba za całoroczne schronienie zimowe. Co gorsza, nie można wybrać sobie łóżka, zostaje ono przydzielone odgórnie ( I tu spełnia się kolejny koszmar – każą mi spać na środkowej pryczy, wyobrażacie sobie, jaka to trauma dla aliena? Na szczęście moja wrodzona asertywność bierze górę i udaje mi się jakimś cudem wypertraktować spanie przy ścianie. Do dziś nie wiem, jaka logika rządziła tym przydzielaniem miejsc).

Zamawiam śniadanie na 6.30 i kładę się spać. Tradycyjnie, tłukę się pół nocy, pewnie od nadmiaru wrażeń ( współspacze chrapią umiarkowanie). Kiedy w nocy wychodzę do toalety widzę , że na niebie nie ma gwiazd. To nie rokuje dobrze na jutro.
Mimo to, wschód słońca nad Lac Gentau daje radę. Dzień witam pijąc kawę na tarasie schroniska, mając przed oczami takie widoki. Czego chcieć więcej….?

Po pięknym wschodzie słońca pogoda zaczęła się psuć, dlatego zamiast wracać inną drogą podreptałam z powrotem na Col du Somport, żeby złapać autobus do Lourdes. Powrót do cywlizacji zajął mi 3,5 h, można szybciej, ale nie warto się śpieszyć – zbiegając skręciłam dwa razy kostkę, a potem drugą – na asfalcie. Czując się jak ostatnia łamaga doczłapałam na autobus, a mimo to czułam wielką satysfakcję – już pierwszego dnia w Pirenejach dotarłam do miejsca, które jeszcze niedawno było tylko w sferze marzeń.
-
O schizach i obawach przed wyjazdem w Pireneje przeczytacie TU
-
Wokół Pic de Bastan – LINK
-
Chillout w Neouvielle – LINK
-
Pireneje 2018 .Prolog – LINK
-
Pireneje for dummies czyli jak samodzielnie zorganizować trekking – LINK
Jeśli spodobała Ci się wycieczka, czekam na komentarze :-)
Piękna i malo uczęszczana część Pirenejów. My zawsze idziemy z Portalet na granicy hiszpansko-francuskiej, szybką – 1-1.5godz., latwą trasą…prowadzącą do schroniska Pombi znajdującego się u podnurza Midi. Fakt, ze naszym celem zawsze byl szczyt Midi, więc dlatego wybieralismy krótką drogę. Chyba dopiero za trzecim razem Midi pozwolił nam wej na swój szczyt :) Oczywiście w planie juz jest powrót na Midi tym razem przez Petit Pic :)
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Ja myślę, że następnym razem będę spać w Pombie, bardzo mi się spodobała ta część Pirenejów, dużo bardziej niż Neouvielle. jedyny problem…jak się do Portalet dostać bez samochodu…. :-P Cos chyba jeździ z Lourdes, ale tylko lipiec -sierpień. Btw – a jaka w Pirenejach pogoda w pierwszej połowie września? Warto się wtedy wybrać?
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Z Lurdes nie mam pojęcia jak jest z dojazem :/ Z ciekawości zerknęłam na opcję dojazdu do Portalet bez samochodu od strony Es i trochę to skomplikowane….można dojechać do Sallent de Gállego stąd już tylko 11km do granicy…..zawsze można stopa łapać :) W Pirenejach jak w górach pogoda górska czyli różna hahaha……co Ci mogę doradzić z własnego doświadczenia to to że po stronie hiszpanskiej „zawsze” jest lepsza pogoda, bo to południowa strona Pirenejów. Kilka razy biegiem wracaliśmy do Es bo w Fr lało a w Es piękne słoneczko :) We wrześniu napewno warto bo jesienią jest przepięknie :) PS wracajęc do Midi…..kusi mie szlak wokół Midi :)
PolubieniePolubienie
Wpisuję Pireneje na listę miejsc do odwiedzenia i czekam na dalszy ciąg Twojej przygody. Spełnianie marzeń jest fantastyczne, w jakiś sposób uskrzydla to człowieka. Kasiu poza hiszpańskim można się tam dogadać w innym języku – francuskim? W końcu to granica ES-FR.
PolubieniePolubione przez 1 osoba
oczywiście, po francusku można – niestety, ja po francusku ani me ani be :-D
PolubieniePolubienie
Ostatnie foto o wschodzie meeega!!!
PolubieniePolubione przez 2 ludzi
Elegancko :-)
PolubieniePolubienie
Kasia, a jakie zwierzęta tam grasują? Pytam pod kątem spania w namiocie ;-)
PolubieniePolubienie
Ponoć na całe Pireneje jest ok. 10 niedźwiedzi :-D Więc prawdopodobieństwo spotkania „misia” chyba niewielkie. Na pewno jest dużo świstaków. Ogólnie Pireneje to raj do spania w namiocie, może spróbuję następnym razem.
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Bajka! Genialne zdjęcia. Proszę wszystko dokładnie opisać, to będę wiedziała co i jak kiedy mozół mnie wreszcie wezwie w Pireneje ;) A coś czuję, że to może być całkiem niedługo :P A z ciekawości – jakie są ceny w schronach?
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Dzięki! Będzie wpis praktyczny, bo mi takiego brakowało, jak planowałam wyjazd. W schronie tanio nie jest – nie da się wziąć bez jedzenia, zresztą – jako takiego baru nie ma więc co byś jadła wieczorem :-P Za nocleg,sniadanie,obiad, piwo małe i dużą colę – € 40 z groszami
PolubieniePolubienie
ciekawy opis ,fantastyczne zdjęcia
PolubieniePolubienie
Dziękuję bardzo ;-)
PolubieniePolubienie
Czytam z zainteresowaniem opisy twoich podróży,zdjęcia są super używasz filtrów?
PolubieniePolubienie
Dziękuję! Tak – filtr polaryzacyjny. A aparat zwykły, tani Olympus bezlusterkowiec ;-)
PolubieniePolubienie
Po tegorocznej przygodzie na Bałkanach zamarzyły mi się Pireneje w przyszłym roku! No i proszę! Twoja relacja tylko utwierdziła mnie w przekonaniu, że to słuszny kierunek! Zdjęcia wbijają w fotel! ;) czekam na kolejne porcje pirenejskiego krajobrazu! :)
PolubieniePolubienie
Cześć i dzięki! Pireneje są jak narkotyk, odkąd wróciłam non stop o nich myślę. Właśnie pojawiła się nowa relacja, z całkiem odmiennego rejonu Pirenejów
PolubieniePolubienie
jeżu, dla mnie to jest definicja odwagi. nie dość, że poleciałaś sama, to jeszcze w górach jesteś sama, ja jednak zawsze się wolę trzymać spódnicy tomasza, żeby jak już mamy zginąć, to żeby żadno samo nie zostało. pireneje cudne, a ja dziś wieczorem bedę miała rozmowę na temat wykorzystania pewnego wrześniowego weekendu na góry ;)
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Dzięki :-) Na weekend może być słabo, chyba że samochód weźmiecie. Dojazd dużo bardziej skomplikowany niż do Zakopca ;-) Jakbyś się zdecydowała, post praktyczny właśnie wrzuciłam
PolubieniePolubienie
Jestem pod wrażeniem pirenejskich przeżyć. Piękne góry, cudne foty, i tylko żal, że nie można ich obejrzeć na całym ekranie.
PolubieniePolubienie
Dziękuję! Może da się coś zrobić z tym zdjęciami :-)
PolubieniePolubienie
Masz zdrowie dziewczyno!
PolubieniePolubienie