Jakie to uczucie – spełnić swoje największe marzenie? Wiele razy zastanawiałam się, jak to będzie. Siedzę z bagażami na Dworcu Centralnym i wtedy przychodzi euforia, gęba sama mi się śmieje. Zrobiłam to, udało się, teraz….jestem wolna! Wyjazd w Himalaje kosztował mnie dużo wyrzeczeń, a teraz, nagle uświadamiam sobie, że nic mnie już nie trzyma i nie ogranicza, nie muszę odkładać kasy na wyjazd i jeśli pewnego dnia będę miała dość, to po prostu zwolnię się z pracy. Musicie bowiem wiedzieć, że nieraz, kiedy miałam ochotę wstać od biurka i już nigdy nie wrócić, jak mantrę powtarzałam sobie jedno słowo :”Himalaje” i to trzymało mnie przy życiu ( i zdrowiu psychicznym). Jednocześnie – przez kilka lat byłam niewolnikiem marzenia…..

Mija nie więcej niż 24 h a po euforii nie ma ani śladu. Spełniłam swoje największe marzenie, jak żyć? Na co czekać? Czym się motywować? Czuję się jak przebity balonik. Choroba nizinna i pohimalajska depresja – tak można określić mój stan. Łapię się ostatniej deski ratunku i zaczynam od razu kompletować ekipę na przyszłoroczny wyjazd do Azji Centralnej, ale chyba robię to trochę na siłę. W głowie kłębią mi się himalajskie wspomnienia i obrazy, mam wrażenie, że mogłam ten krótki czas u stóp ośmiotysięczników lepiej wykorzystać. Czuję, że zabrakło wolnej chwili na refleksję, spokojne oddychanie górami, wzruszenia.

Myślałam, że w samolocie do Lukli będę umierać ze strachu, a kiedy zobaczę Ama Dablam to się popłaczę. Myliłam się. Podczas lotu byłam zbyt zmulona po 2 godzinach snu, żeby przejmować się ewentualną katastrofą; a kiedy zobaczyłam najpiękniejszą górę świata skupiałam się bardziej na łapaniu oddechu niż na przeżywaniu. „Krew, pot i łzy” – tak można, upraszczając, określić trekking w Himalajach. Każdy dzień wygląda tak samo. Wstajesz bladym świtem i walczysz ze sobą, żeby wyściubić nos z ciepłego śpiwora; do toalety idziesz w puchówce i czapce na głowie, musisz też uważać, żeby nie wywinąć orła, bo woda na podłodze zamarzła.
Potem śniadanie podczas którego wlewasz w siebie hektolitry „ginger lemon honey tea”; marsz, lunch, znów marsz, dojście na nocleg – wegetacja w jadalni, bo przecież w pokojach zimno jak w psiarni. Kolejny dzień z rzędu odpuszczasz prysznic, bo jest za zimno; głowy nie myjesz ani razu przez dwa tygodnie. Za grubą kasę kupujesz wrzątek, który znika jak kolejne kufle piwa za studenckich czasów. O piwie nawet nie marzysz, ba – nawet nie masz ochoty na zimny browar po zejściu ze szlaku.

Kolacja, podczas której zamawiasz już śniadanie na następny dzień – regularny dostęp do jedzenia to absolutny priorytet. Wreszcie – upragniony wypoczynek – niespokojny sen przerywany próbami odetkania zatkanego nosa, łapaniem powietrza, pielgrzymkami do lodowatej toalety ( dla dobra aklimatyzacji trzeba dużo pić, a potem – wiadomo….). W śpiworze jesteś zakopany tak, że widać tylko oczy – w końcu temperatura w sypialni oscyluje około 0°C.
Często nie możesz spać i w plecy gniotą Cię powerbanki, telefony, butelki z wodą schowane w śpiworze. Ściany w lodge’ach są zrobione dykty i czujesz się jak na oddziale gruźlików, słysząc niosące się po całym budynku dźwięki kaszlu dochodzące coraz to z innego pokoju. Niezłe wczasy… (!). A potem budzisz się rano, wychodzisz na zewnątrz i masz przed sobą takie widoki.

Czyste, rześkie ostre powietrze, błękitne niebo. Na tych wysokościach nic już nie śmierdzi, chyba nawet my 😉 Nie masz pojęcia co się dzieje w Polsce, nie sprawdzasz co chwila telefonu, bo dla oszczędności baterii jest ustawiony na tryb samolotowy; nie pamiętasz, że istnieje jakaś inna rzeczywistość, wszystkie problemy zostawiasz na dole. Liczy się tylko jedno –iść. Szlak trawersuje zbocza głębokich dolin, ciągle masz przed oczami/ za plecami Ama Dablam, Everest, Lhotse, wokół siebie masę sześcio – i siedmiotysięczników.

Oglądasz na żywo kadry, które od kilku lat wrzucałeś na fejsa z pobożnym życzeniem, żeby kiedyś tam dotrzeć. Kiedy chcesz, możesz iść w grupie i trochę się posocjalizować; ale równie dobrze całą drogę możesz wędrować sam, chłonąc himalajskie piękno i ciesząc się ciszą. Sherpa Stew – zwykła warzywna zupa smakuje na postojach lepiej niż najdroższy stek, a na wieść, że w pokoju jest łazienka reagujesz euforią (jak się potem okazuje – leci tylko zimna woda, ale i tak jest jakby luksusowo).

Podczas wyjątkowo upierdliwych podejść lasem porterzy włączają głośno muzykę; choć w Polsce nienawidzisz jak ktoś hałasuje w górach, tu bawisz się świetnie. Po pewnym czasie przyzwyczajasz się do niedogodności i cieszysz małymi rzeczami. Masz w dupie, że tłuste włosy trzeba non stop chować pod buffem, a na wieczornej kolacji występujesz w stroju a la Sigma i Pi : najgrubsza puchówka, puchowe spodnie tzw. balerony plus puchowe botki. W piecu palą wysuszonymi plackami jaka, ale jakoś nie śmierdzi. A może po prostu już nic nie czujesz.
Kiedy na dobre przyzwyczajasz się do spartańskich warunków, rozrzedzonego powietrza i masz wenę, żeby iść dalej – trzeba wracać w doliny. Po kilku minutach w zatłoczonym Kathmandu chcesz uciekać z powrotem do czystego wysokogórskiego świata. Kiedy samolot startuje z lotniska w stolicy, a Ty ostatni raz patrzysz na ośnieżone szczyty, masz łzy w oczach. Zarzekasz się, że w Himalaje już nie wrócisz, ale w plecaku wieziesz mapę „ Wokół Annapurny” kupioną na wszelki wypadek 😉

I na co mi to było? Po co się tak męczyć? Nie pomyślałam tak ani razu podczas tego wyjazdu. Ale nie odczuwałam też euforii, że spełniam swoje największe marzenie. Teraz nie do końca mogę uwierzyć, że tam byłam. Z drugiej strony – wejście na pięciotysięczny pagór z perspektywy kilkunastu dni wspominam jako mniej męczące niż podejście na Babią Górę. Tradycyjnie, wielu rzeczy przed tym wyjazdem się obawiałam – wysokości, interakcji z grupą, lotu do Lukli, zimna i niemycia się przez wiele dni. Dziś każda z nich wydaje mi się błaha i nieznacząca. Tak naprawdę nie było się czego bać. Wiele można poświęcić i znieść, żeby na własne oczy zobaczyć Himalaje. A ostatecznie pamięta się tylko widok ośnieżonych szczytów błyszczących w porannym słońcu….

Gratuluję. W końcu marzenia są po to, by je spełniać. Życzę Ci kolejnych wspaniałych zdobytych szczytów. Pozdrawiam 😉
PolubieniePolubienie
Dzięki! Ciężko będzie przebić Himalaje
PolubieniePolubienie
Brawo! Wielki szacun! Spełnianie marzeń to dzisiaj niezbyt oczywisty wysiłek.
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Ja spełnianie marzeń traktuję jako priorytet ;-)
PolubieniePolubienie
Gratulacje! Podziwiam odwagi do realizacji marzeń.
PolubieniePolubienie
Dzięki! Powiem tak – mimo, że to banalny trekking, paru rzeczy się bałam ;-) Chyba najbardziej lotu do Lukli
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Mam ciarki na rękach… 🙂 Czytając Twój wpis byłam tam, na miejscu, patrzyłam na Ama Dablam Twoimi oczyma. Himalaje marzą mi się od roku, chcę pojechać na “własną rękę”… Może za rok, może dwa? A może….jako wisienka na torcie, nie robić sobie krzywdy i jeszcze chwilę na nią poczekać i odłożyć w czasie? Pierwsze zmagania z wysokimi górami za mną – 4,5 tysięcznik w Kirgistanie i trekking nad jezioro Ala-Kul. Wysokości boję się najbardziej – czy będę zdychać, jak w Kirgi, ponad 5 tysiecy to już dobry wynik. Resztę zniosę. Zimno, ciężki plecak, brak dostępu do łazienki i kamienie zamiast WC 😀 Szczyt marzeń :)))) Pozdrawiam i zapraszam do mnie!!
PolubieniePolubienie
Heja! Zaraz zerknę do Ciebie :-) Mam nadzieję, że masz coś o Kirgistanie. Wejście na 5300 m wspominam dobrze, za to Ama Dablam BC to była masakra….No, ale dałam radę! Na wysokości jest super (jak się już ma aklimatyzację), gorzej po zejściu na niziny poniżej 3 tys :-P Będą kolejne wpisy z Nepalu
PolubieniePolubienie
Zatem z niecierpliwością czekam na nowe wpisy! :) Tak, u mnie znajdziesz wpisy z Kirgistanu i jeden pisze się o Kazachstanie… W trakcie 😊😉
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Napisałaś brudną prawdę, to mi się podoba. Wiele jest blogów, na których opowiada się tak cukierkowo jakby wędrowiec widział to wszystko przez szybę luksusowego apartamentu, a tu proszę – spartańskie warunki.
Są takie wioski w Szwajcarii, gdzie zbiera się nawóz po to, aby nim palić w kominku i ponoć nic to nie śmierdzi. A robi się tak dlatego, bo nie ma drzew. Na takich wysokościach nie rośnie nic, czym by można palić – a palić trzeba.
Gratuluje spełnionego marzenia i powodzenia w dalszych eskapadach!
PolubieniePolubienie
Eee tam, warunki luksusowe, bo a) była toaleta b) nie trzeba było spać w namiocie c) regularne ciepłe posiłki zamiast batonów i zupek w proszku :-)
PolubieniePolubienie
Tylko czekać, aż jebniesz robotę. ;) No chyba że… ta mapa „Wokół Annapurny” będzie Cię uciskać i wrócisz w Himalaje szybciej niż myślisz! Może tym razem na własnych warunkach?
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Hehe, domyślasz się pewnie – albo Annapurna albo jebnięcie roboty. Wybór jest trudny :-D Jak wrócę to na pewno samodzielnie, choć raczej nie samotnie. I za dużo mniejszą kasę. Dziś znów czytałam relację na jednym z blogów, drugi raz – zupełnie inaczej się czyta po fakcie i bardzo bym chciała też wrócić w rejon Everestu.
PolubieniePolubienie
Pięknie napisane… wpadłam tu przypadkiem i na pewno zostaję na dłużej ☺
PolubieniePolubienie
Dzięki ;-)
PolubieniePolubienie
Super tekst, gratulacje i kto wie, może kiedyś “do zobaczenia” tam, na miejscu 🙂
PolubieniePolubienie
Dzięki! Sama się zastanawiam, czy uda mi się kiedyś tam wrócić..
PolubieniePolubienie
Gratuluję spełnienia marzenia i bardzo zazdroszczę! Świetnie napisany tekst, przeczytałem od A do Z. Trafiłem tu przypadkiem i zostanę na dłużej 🙂
PolubieniePolubienie
Bo z serca i na świeżo pisany ;-) Dzięki i mam nadzieję, że Ci się tu spodoba :-)
PolubieniePolubienie
Fajne tylko ze wzgledu na zdjecia. Poza tym zalosne :
sfrustrowana pracowniczka korporacji, ktora w ramach zapomnienia od bycia niewolnikiem z wysokiej polki spelnia swoje gorskie marzenia, i “she can get no satisfaction”…
typowa wielkomiejska singielka.
Zalosne tez opisy miesa, piwa, fejsbuka i ogolnie matrixowe zycie.
Opis Pirenejow fajny, zdjecia jeszcze lepsze, nie bylem tam od kilku lat ale uwielbiam.
Wspolczuje Ci zycia, ale Himalaje wspaniale zobaczyc.
Pozdrowienia serdeczne.
PolubieniePolubienie
Nie przestaje mnie zadziwiać, jak na podstawie jednego tekstu łatwo ocenić się człowieka, choć się go nigdy nie widziało…Polemizować nie będę, bo nie widzę sensu takiej dyskusji pod tym postem (który nota bene nie uważam za żałosny, wręcz przeciwnie – bardzo go lubię). .Dziękuję za komentarz i pozdrawiam!
PolubieniePolubienie
Przepiękna relacja! Podziwiam!
PolubieniePolubienie
Dzięki!
PolubieniePolubienie
„Zarzekasz się, że w Himalaje już nie wrócisz, ale w plecaku wieziesz mapę „ Wokół Annapurny” kupioną na wszelki wypadek” XD Jakbym o sobie czytała!!
PolubieniePolubienie
Im więcej czasu mija, tym bardziej jestem przekonana, że tam nie wrócę…..Serio ;)
PolubieniePolubienie