Ruta de Tres Miles. W pogoni za Niemcem.


Gardzę wycieczkami zorganizowanymi, za Chiny nie zapłaciłabym za wyprawę w góry z przewodnikiem; lubię być sobie sterem,żeglarzem, okrętem. Kto mnie zna osobiście wie,że niespecjalną miłością pałam do Niemców ( może dlatego,że przez półtora roku mieszkałam ze studentami zza naszej zachodniej granicy)) Dlatego pewnie trudno uwierzyć w to,że niemal cały dzień spędziłam w towarzystwie spontanicznie uformowanej niemieckiej wycieczki zdobywając trzy szczyty na Majorce. Upadłam na głowę,czy co?

DSCN3647

Dzień wcześniej przeżyłam małą traumę na łatwym spacerowym szlaku, gubiąc się mimo posiadania dokładnej mapy. Dziś wybierałam się na trasę określaną w przewodniku jako trudna; dlatego byłam przygotowana na najgorsze, ba – nawet na modyfikację planów. Jak się okazało – strach ma wielkie oczy i czasem warto na chwilę przestać być outsiderem szukającym w górach absolutnej samotności.


Ruta de Tres Miles to klasyczny szlak w Serra de Tramuntana. Nazwa pochodzi od trzech „tysięczników”, które zdobywamy : Sa Rateta,  Na Franquesa, Puig de L’Ofre. Długość wędrówki to ok. 10 km, czas ok. 5 h. Trudność : wysoka ( na warunki majorkańskie oczywiście)


9 rano na dworcu autobusowym w Soller – czekam na pierwszy autobus jadący przez góry do Lluc I Pollency. Na przystanku zbiera się coraz większy tłum.Wysiadam na przystanku Cuber, a razem ze mną jeszcze kilkanaście osób – niektórzy z nich,tak jak ja idą w stronę trzech szczytów wznoszących się ponad sztucznym jeziorem. Nienawidzę wędrować w tłumie, denerwują mnie głośne rozmowy na szlaku, a teraz się cieszę – nie będę sama!

Od razu zagaduję niemiecką parę,okazuje się,że też tam idą, a co najlepsze facet był tam dzień wcześniej. Alleluja! Jeszcze w Polsce miałam dokładnie przeanalizowane krótsze podejście, ale teraz kiedy patrzę na strome zbocze postanawiam iść za Niemcami – dłuższym i łatwiejszym.

Po zejściu do wąwozu spotykamy kolejnych dwóch wędrowców ( narodowość – wiadoma) i wspólnie wchodzimy na skalistą ścieżkę, kluczącą zakosami zboczem góry. Na każdym rozdrożu,jak bezradne dziecko zwracam wzrok ku Niemcom z niemym pytaniem: gdzie teraz? Ja – dziewczyna,która zawsze chodzi własnymi drogami!!! Szok….!

Ścieżka, bez żadnych trudności prowadzi zygazkiem po zboczu góry. Prawie depczę moim towarzyszom po piętach, ale tym razem mi to nie przeszkadza. Niemcy narzucają tempo  – dobre,spokojne,ale stałe tempo.Kiedy na chwilę ich wyprzedzam – zaczynam gnać jak zwykle. Para zostaje w dole, a ja, drepcząc za panami  wieku ok. 60 wchodzę na płaskowyż, gdzie skaczą kozy. Ostatnia prosta na szczyt! Zaraz, zaraz – ale gdzie jest szczyt??? Każdy idzie jak mu się podoba, na przełaj po kamiennym polu,w końcu dochodzę do krawędzi góry….

DSCN3652

Widoki zwalają z nóg – ze szczytu sa Rateta rozciąga się przepiękna panorama na Puig Major,z charakterystyczną kulą; piramidę Puig de ses Vinyes,dwa sztuczne jeziora, Puig de Tossals Verds i spłaszczony szczyt Puig Massanella.

Sa Rateta

Wspaniała miejscówka na lunch. Ale….nie dane jest mi w spokoju zjeść, niemiecka para nie wygląda na zmeczoną, wstają i idą dalej. Trzaskam parę fotek i biegnę za nimi. Perspektywa,że mi uciekną i zostanę sama na odcinku graniowym, gdzie już naprawdę można spaść  w przepaść jakoś do mnie nie przemawia.

Coll des Gats 995 m n p m

Mając w zasięgu wzroku całą czwórkę schodzę na piękną zieloną łąkę, idealne miejsce na piknik. Ale  nie dla mnie chillout. Tym razem przylepiam się do dwóch facetów, skręcamy w lewo,żeby obejść stromy masyw  Na Franquesa, wciąż całkiem łatwo…bo z towarzystwem, nie tracę czasu ani nerwów na szukanie szlaku.Około 15 minut wokół góry i skręcamy w prawo wspinając się stromym, kamienistym zboczem na szczyt.

Niemcy robią kilka fotek i idą dalej – ja wreszczie postanawiam podarować sobie odrobinę luksusu I odetchnąć. Otwieram puszkę z owocami morza, zagryzam bagietką,słońce świeci mi na głowę, jest pięknie. Rozkoszuję się chwilą…..ale kątem oka widzę zbliżającą się dziarskim krokiem parę.Jezu, nie dadzą człowiekowi zjeść…!Koniec relaksu! W pośpiechu się zwijam i biegnę za nimi.Daleko na horyzoncie widzę wdrapujących się na trzeci szczyt facetów.

Puig de l'Ofre

Przede mną Puig de L’Ofre – porośnięty drzewami  stożek. Myśl,że jestem już prawie przy końcu trasy dodaje mi skrzydeł. Czuję,że ramiona i nogi mam czerwone,tak grzeje na Majorce kwietniowe słońce.Z ulgą chronię się w cieniu drzew, podejście nie zabija. Dopiero pod koniec droga się rozwidla, wtedy trzeba ostro skręcić w prawo,wspiąć się po skałach, wejść na kamienisty stożek, Jeszcze kilka kroków i jestem na szczycie.  Jak na dłoni widzę dolinę Soller,a także  trasę, którą dziś zrobiłam.Nie ma co się okłamywać, jestem z siebie dumna. O dziwo,nie czuję się zmęczona. Na pewno dlatego,że zamiast biec na górę bez opamiętania,dostosowałam się do rozsądnego tempa moich towarzyszy.

 Czas mnie goni niestety,schodzę na przełęcz a potem lasem w kierunku trasy GR221. Teraz gnam w dół nie patrząc na nikogo, wreszcie dochodzę do szutrowej drogi. Nagle czuję,że nie dam rady postawić ani kroku więcej; nowe buty dają mi w kość, nogi dosłownie odpadają. Wlokę się brzegiem jeziora.Na szczęście już zupełnie po płaskim. Patrzę na zegarek – jestem już prawie na parkingu, a do autobusu jeszcze ponad godzina.

Siadam na brzegu, zdejmuję buty i zanurzam  umęczone stopy w lodowatej wodzie. Słońce świeci mi prosto w twarz, patrzę na mur szczytów,które dziś zdobyłam. Mogłabym tak siedzieć godzinami  – chwilo trwaj, jesteś piękna….!

Cuber

 Ale czas płynie nieubłaganie, idę na przystanek,kawałek dalej jest miejsce piknikowe. Marzyłam o budce z zimną colą, ale lodowata woda ze źródełka też daje radę! Napełniam butelki, po prawie sześciu godzinach jadę na resztkach. Uświadamiam sobie,że przed cały dzień RAZ spojrzałam na mapę. Po co komu mapa, skoro ma gromadę Niemców za przewodników:-)

Tres Miles:


Jak mówi stare przysłowie : jak świat światem,nie będzie Niemiec Polakowi bratem. Wydaje się,że tą niczym nieuzasadnioną niechęć wysysamy z mlekiem matki. Tymczasem – nasi zachodni sąsiedzi to nacja, jaką najczęściej spotykam na szlakach południowej Europy. W sumie to ich podziwiam – zamiast siedzieć przy hotelowym basenie z drinkiem, zakładają buty trekkingowe i z plecakami ruszają na wędrówkę, jeśli tylko w okolicy jest jakiś szlak.  Ludzie w wieku naszych rodziców, a czasem nawet dziadków. Chciałabym za dwadzieścia lat mieć taką kondycję!

Na szlaku nie śmiecą, nie drą mordy, nie chodzą z puszką z piwem w ręce. Są pomocni i przyjaźni,służą radą i mapą. To banalny przykład,jak podróże pomagają przełamywać stereotypy. Kiedy patrzę na to,co się dzieje w polskich Tatrach, marzę,żeby, zamiast skacowanych,głośnych niedzielnych turystów w sandałach, nasze szlaki opanowali Niemcy :-)

A może – powinniśmy się od nich uczyć kultury?


12 uwag do wpisu “Ruta de Tres Miles. W pogoni za Niemcem.

  1. Góry swoim wyglądem trochę przypominają mi czarnogórski Durmitor – wapienie, niebieskie jeziorka, same skały, mniej roślinności. Widoki rzeczywiście zwalają z nóg. Ale mam wrażenie, że było tam bardzo ciepło ;)

    Polubienie

    1. był upał!!!!nabrałam polarów, softshelli….i wszystko w plecaku niosłam ;-) chyba po prostu miałam szczęście do pogody….ogólnie, można powiedzieć że to dość niewymagające góry – na pierwszy szczyt szłam 1.45 – i już były widoki takie że szczęka opada…a w Tatrach? trzeba iść i iść dolinami zanim zacznie się właściwe podejście….tak czy siak, polecam, nawet na dłuższy weekend.

      Polubienie

  2. Kasia, sama często chodzę po górach, więc odebrałam Twoją relację bardzo personalnie. Czytając ją, oglądając zdjęcia, niemal odczuwałam to co Ty. A odczucia te znam z własnych wspomnień. Nie z Majorki, ale z innych kamienistych gór. Pozdrawiam i do zobaczenia na szlaku. Jakimś, gdzieś, kiedyś :)

    Polubione przez 1 osoba

  3. Piękne góry, ale nowe buty w gorące dni ?!? Współczuję. Czasem dobrze mieć kogoś kto nam pomoże. Niemcy rzeczywiście bardzo kulturalni na szlakach, potwierdzam. Polacy mogli by się od nich dużo nauczyć.

    Polubienie

    1. no buty nie były całkiem n owe, przeszłam w nich jakieś 15 km po krakowskich laskach etc. a kiedyś musiałam wypróbować, lepiej w weekend na Majorce niż np podczas niemal 2 tygodniowej podróży do Portugalii .sama nie wiem, co z tymi butami,paradoksalnie ten który był mniejszy (wiadomo ze część z nas nie ma idealnie takich samych stóp) lepiej leży….

      Polubienie

  4. „A może – powinniśmy się od nich uczyć kultury?”

    Może? :) Dla mnie nie ma wątpliwości, żadnych, że Niemcy są na wyższym poziomie kultury turystyki, kultury życia, czy kultury w ogóle – każdej. Zobacz, jak wygląda sieć szlaków, schronisk w niemieckich górach. Jak wygląda frekwencja i przekrój wiekowy u nich, a jak u nas. Nie ma wątpliwości co do potrzeby ich naśladowania!

    I jeszcze, bardzo z życia. Wybieramy się właśnie do Dolnej Saksonii na rowery. Wiesz jaka jest długość dróg rowerowych w tym landzie? 13,000 kilometrów. Na Pomorzu może dobilibyśmy do tysiąca, zapewne z ponad połową tylko w Gdańsku. Do tego pensjonaty przygotowane właśnie z myślą o rowerzystach, czy opracowane pod każdym względem drogi rowerowe. Każda z nich ma nawet swoją własną stronę internetową, możesz ściągniesz nawet tzw. roadbooki…

    Bardzo mi przykro, że jako patriota nie mogę być dumny akurat z mojego kraju, ale Niemcy tutaj bardzo zasłużyli na uznanie i naśladowanie.

    Polubione przez 1 osoba

    1. Może źle to sformułowałam ;-) Na pewno moglibyśmy się uczyć ;-) Niestety po górach niemieckich nie chodziłam,bo jednak wciąż w Niemczech jest dla mnie za drogo….( tak mi się wydaje) No i jednak lubię łączyć chodzenie po górach z plażowaniem ;-) Ale niestety masz rację, to co się dzieje np w Tatrach to skandal,a raczej przykro. Gdzieś wyczytałam,że Polska to kraj nizinny dlatego nie ma u nas kultury i nawyku chodzenia po górach. Może coś w tym jest – już na Słowacji widać różnicę

      Polubienie

    1. byłam pod koniec kwietnia ;-) pogoda była idealna, ciepło ale nie mega upał. zdecydowanie chłodniej niż latem w Tatrach. btw – na Majorce można chodzić poza szlakami, i nikt się nie przyczepi – coś dla Ciebie :)

      Polubienie

  5. Początkiem września będziemy w Port de Soller. Po górach na co dzień nie chodzimy, ale z racji ich bliskości, grzechem byłoby nie zdobyć choć jednej z nich.
    Myślimy o Sa Rateta, widoki na zdjęciach zapierają dech. Mamy jednak obawy czy trasa nie okaże się za ciężka, a szlak słabo oznakowany?

    Polubienie

Dodaj komentarz

Ta witryna wykorzystuje usługę Akismet aby zredukować ilość spamu. Dowiedz się w jaki sposób dane w twoich komentarzach są przetwarzane.