- Jakie szlaki poleca Pan dla tych, co nigdy nie chodzili zimą po Tatrach ? – pytam doświadczonego górala
- Żadne! W Tatrach zimą ginie dużo ludzi ….- odpowiada mój przypadkowy towarzysz.
Ech, nie takiej odpowiedzi oczekiwałam! Zimy nienawidzę. Śniegu się boję, ludzi jarających się ośnieżonymi szczytami uważam za wariatów. Kiedy jednak nieśmiało odważyłam się na pierwszy jesienno-zimowy spacer nad Morskie Oko, okazało się, że nie jest tak źle.
Da się wytrzymać, jest znośnie, żeby nie powiedzieć – cudownie! Rozochocona tym odkryciem i zachęcona tym, że jakoś udało mi się chodzić po śniegu bez raków i nie wywinąć orła, następnego dnia z rana uderzam na Halę Gąsienicową.
W Kuźnicach szok kulturowy – pierwszy raz nie ma kolejki do kolejki! Przemyka mi nawet przez głowę myśl,że może by skorzystać i wjechać na Kasprowy, ale wygrywa oszczędność ( lata mieszkania w Krakowie robią swoje) Nie ma też ludzi przy kasie TPN,a w lesie jestem zupełnie sama. Zaczynają się klasyczne schizy,czy aby zaraz nie wpadnę na niedwiedzia, a co za tym idzie klasyczne podśpiewywanie i walenie kijkami po kamieniach.
Ale samotność w Tatrach nigdy nie trwa długo – już za Boczaniem doganiam jakichś ludzi. Zaczynam niezobowiązującą rozmowę ze spotkanym na szlaku panem, rodem z Zakopanego i tak od słowa do słowa dochodzimy razem do Murowańca. Kto mnie zna wie, że bardzo nie lubię, kiedy ktoś się do mnie przyczepi, cenię moją samotność na szlaku i rozkoszuję się ciszą.
Tym razem jest inaczej – gadamy o wyborach (!) i górach ( a jakże), dowiaduję się, że między Kopami można spotkać rodzinę niedwiedzi, a Zawrat czy Kozi Wierch to bułka z masłem i żebym się nie bała tam iść. Cóż, zobaczymy ;-) Idziemy powoli ale non stop, równym tempem i pierwszy raz od wieków nie mam zadyszki. Może to jest jakaś metoda, zamiast gnać z językiem na brodzie za szybszymi znajomymi.
Potem tradycyjne wejście do nieba czyli pierwszy widok Żółtej Turni, tym razem białej. Herbatka przy stole na dziedzińcu Murowańca. Dalsze rozmowy o życiu, polityce i górach.
Siedzimy i gawędzimy ale czas ucieka, a mnie ciągnie dalej. Kulturalnie się żegnam i idę przed siebie,bez konkretnego celu, w stronę słońca.
I wtedy zaczyna się magia. Dobrze znane szczyty przykryte śniegiem, cisza i słońce świecące mi prosto w twarz. Idę jak w transie, rozglądam się wokoło jakbym widziała dolinę pierwszy raz. W oczach obłęd i euforia, jak w momentach, kiedy zachwycam się całkiem nowym miejscem.
Kusi, żeby iść na Kasprowy, jestem tuż tuż, ale boję się schodzenia bez raków, a raczej antycypuję zjeżdzanie na tyłku. Poza tym – żółwie tempo ( snuję się po hali z rozdziawioną z zachwytu buzią) sprawia, że znów okropnie marzną mi stopy. Nagle zaczyna wiać, a ja jak niepyszna uciekam do schroniska.
Zamiast jak człowiek schronić się w ciepłej jadalni, kupuję zimne piwo i siadam na zewnątrz na parapecie. Przecież jest gorąco! Po co wchodzić do środka, żeby zmienić koszulkę skoro można to zrobić na wolnym powietrzu. Efekt – L4 przez cały następny tydzień…
W drodze powrotnej oglądam się a siebie, żeby ostatni raz spojrzeć na moje ukochane miejsce i widzę chmury pędzące na wysokości szczytów. Jak ja wtedy żałuję, że nie jestem na Kasprowym!
Powrót przez Jaworzynkę, zamiast lodu i śniegu – straszne błoto. Robi się trochę mrocznie. Szczęśliwa i zmęczona pożeram pizzę na Krupówkach, pakuję w Szwagropol ( po sezonie brak tradycyjnych przepychanek i walki o miejsca), a odtwarzacz wybiera nostalgiczny kawałek Moby’ego „Almost home”. Chyba na odwrót – ja właśnie wyjeżdżam z domu….
Podsumowanie weekendu.
Wprawdzie to jeszcze nie zima, wprawdzie trochę zmarzłam, a pierwsze spotkanie z zaśnieżonymi szlakimi skończyło się zwolnieniem lekarskim ( na własne życzenie), ale coś mi się wydaje że to nie koniec. Zamówłam sobie porządne skarpetki Everest polecane na ekstremalne warunki pogodowe ( taa, gość w sklepie mnie prawie wyśmiał) i kupiłam raczki, ba nieśmiało oglądałam już raki. Powoli kompletuję outfit. Zimowe Tatry here I come! Jedyne co mnie martwi, że wszędzie trąbią, żeby samemu nie włóczyć się zimą po górach. Kwestia zagrożenia lawinowego też nie rozwiązana….
Ale plan jest.I zapał. Nie będę do maja siedzieć w domu daleko od Tatr!
mnie ośnieżone szczyty zdecydowanie jarają, ale też się boję. nie lubię mrozu, nie mam sprzętu, doświadczenia, generalnie słabo. ale! pojechałam na stopa do Rygi i Wilna, w grudniu, i było jak najbardziej ok. może teraz też by było? trzeba przemyśleć.
PolubieniePolubienie
doświadczenie jakoś trzeba zdobyć ;-) ale niekoniecznie w pojedynkę….a myślę,że jednak nie można porównywać zimowych Tatr do zimowego stopa :-) no ale na spacerek możesz zawsze się wybrać, na próbę..tak jak ja :-)
PolubieniePolubienie
Spoko, to tylko kwestia czasu aż uzbroisz się w te wszystkie potrzebne rzeczy na zimowe Tatry. Co prawda trzeba mieć trochę większą wiedzę i czujność niż latem, ale wszystko jest do ogarnięcia.
PolubieniePolubienie
też mi się tak wydaje ;-) bo już nie patrzę na te zaśnieżone Tatry z odrazą….tylko z tęsknotą :-)
PolubieniePolubienie