Jeśli w biegu przegryzasz powerade’a batonem energtycznym, to wiedz, że coś się dzieje. A mianowicie – planowany lajtowy spacerek zamienił się w szaleńczy bieg i walkę z czasem. Dzień po wejściu na Teide musiałam się rano przemieścić z Puerto de la Cruz do Santa Cruz, cudem zdążyłam na autobus w góry i wylądowałam w wiosce Taganana dopiero o 11.30. To skandaliczna pora na wyjście na szlak, dlatego stwierdziłam, że zrobię jakąś krótką trasę. To miał być dzień odpoczynku. Skończyło się jak zwykle.

Kolekcjonuję mapy, najbardziej lubię 1:25 000, niestety niemiecka seria map Kompassu to 50- tki. Takie mapy są bardzo zdradliwe, jak człowiek jest przyzwyczajony do 25-tki, wszystkie szlaki wydają się dziwnie krótkie. Podobnie zdradliwe jest bazowanie na hiszpańskojęzycznych blogach, zwłaszcza jeśli trasę robi się w przeciwnym kierunku. Dlatego o 13, zamiast być już gdzieś wysoko w górach, byłam nadal pod sklepem w Taganana, spocona i wkurzona, wlewając w siebie izotonik z lodówki.
Mając w pamięci zdjęcia z bloga Wild Canarias ( polecam!), poszłam wzdłuż wybrzeża tam gdzie uroiło mi się, że jest szlak. Niestety, „szlak” skończył się na czyjejś posesji, z barakami i stadem ujadających psów. 1,5 godziny w plecy.
Jak niepyszna wróciłam, niestety prawdziwego szlaku w stronę plaży Tamadite nie znalazłam, dlatego poszłam w przeciwym kierunku – za szlakowskazami w stronę gór. ( jak siępóźniej okazało, trzeba było wejść w Calle Lomo La Chanca – nie do znalezienia, najlepiej się kogoś spytać). Wciąż nie do końca przekonana, czy wyznaczony szlak pokrywa się z tym na mapie.
Po około 15 minutach szlak rozwidla się, trzeba pójść do góry w prawo, wkrótce po wejściu na kamienny chodnik na pojawia się szlakowskaz.

Odetchnęłam z ulgą – nie miałam czasu kolejny raz się gubić. Kto ma dużo czasu może zrobić większą pętlę i iść do Casa Forestal ( leśniczówka???), kto mniej – prosto do Afur. Na mapie wyglądało to jak rzut beretem.
Autobus jadący z Santa Cruz mozolnie wspina się serpentynami aż osiągnie ciągnący się z zachodu na wschód grzbiet gór Anaga, przejeżdża przez tunel i zjeżdża w dół, na wybrzeże. Zjechałam niemal do poziomu morza, tylko po to, żeby przedostać się przez grań na drugą stronę i zejść w dolinę Afur. Gdzie tu logika? Trzeba było wysiąść w najwyższym punkcie, El Bailadero, zaoszczędzić czas i siły. Ale przecież wakacje nie są po to, żeby odpoczywać :-P

Szłam pod górę szybko i bez większej zadyszki, choć doskwierał mi upał i wilgotność powietrza. Wczoraj trzęsłam się z zimna, dziś czułam się, jakbym była w tropikalnej dżungli. Teneryfa ma wiele twarzy :-) Za moimi plecami coraz bardziej rozszerzała się perspektywa, widoki na malejącą z każej chwili wioskę i zielone szczyty gór Anaga.

Pomyślicie pewnie, że mnie zatkało z wrażenia. Niestety, efekt „wow” był kilka lat temu, kiedy pierwszy raz dotarłam na północny skrawek Teneryfy. Tego marcowego popołudnia nie opadła mi szczęka, zrobiłam kilka zdjęć i poszłam dalej. Lubię wracać w te same miejsca, ale wiem z doświadczenia, że najbardziej zachwycają mnie krajobrazy, które widzę po raz pierwszy. Dzięki Bogu, jeszcze trochę tego zostało :-)
Po wejściu na grzbiet pomyślałam, że do Afur jeszcze max pół godziny, niestety, myliłam się. Ścieżka dość szybko wychodzi na asfaltówkę i tą asfaltówką schodzimy na dół, w głąb wąwozu. Marsz asfatówką nie należy do najprzyjemniejszych – chodnika/ pobocza brak, za to są serpentyny, na szczęście ruch jest znikomy.

Po drodze zaliczyłam kolejny detour i przedzieranie się przez krzaki – nie idźcie tą drogą. Należy iść cały czas asfaltem aż do małej knajpy, a jednocześnie końca drogi. Kiedy tam doszłam była trzecia po południu.

Tu stanęłam przed trudnym wyborem – usiąść w tej knajpie na piwie i dowegetować do autobusu, który odjeżdżał za dwie godziny, czy pójść w dół wąwozu. Szlakowskaz pokazał 7 km do Taganana. Wg mapy, a raczej mojej interpretacji – non stop w doł. To będzie bułka z masłem.
Nie przewidziałam, że zejście wąwozem to raczej trawers jego ścian, ścieżka wznosiła się w górę, żeby za chwilę spaść w dół ( podobnie będzie podczas powrotu wzdłuż wybrzeża). Niemal biegłam, a leżąca na końcu wąwozu plaża ani trochę się nie zbliżała. Zaczęłam też czuć zmęczenie po trzech dniach na szlaku. Nie jestem fanem wąwozów, działają na mnie nieco klaustrofobicznie, ale obiektywnie – ten był bardzo piękny i na pewno warto go odwiedzić. Niekoniecznie w biegu.
Wreszcie, z językiem na brodzie dotarłam do końca wąwozu – jedna ze ścieżek biegła na plażę, druga po raz kolejny wnosiła się na skraj podciętego stromymi ścianami wybrzeża. Od śniadania NIC nie jadłam i czułam, że powoli zaczyna mi się kręcić w głowie. Jak się pewnie domyślacie, nie było czasu na siedzenie na plaży i chillout. Zamiast tego zjadłam batona energetycznego i zapiłam powerade’m. Po czym pognałam w stronę Taganana.

Jeżeli kiedyś będziecie chcieli zrobić taką pętelkę, to jest jedyny słuszny kierunek. Przed oczami miałam cały czas poszarpane wybrzeże i malutką wioskę, do której zmierzałam.

Starałam się natomiast nie patrzeć w dół. Używając nomenklatury tatrzańskiej – była lufa! Ale nie ma obaw – ścieżka jest wyraźna i wydeptana. Co nie zmienia faktu, że biegnie cały czas brzegiem klifu, o który gdzieś na dole rozbijają się fale. Jest skąd spaść.

Dotarcie z plaży Tamadite do wioski zajęło mi 1,5 h. Nie był to jednak relaksujący spacerek, oj nie. Nazwałabym to raczej marszobiegiem, a na końcowych odcinkach, gdzie wąska ścieżka zamieniła się w utwardzoną drogę – biegiem. Dlatego, jeśli chcecie naprawdę delektować się widokami – przeznaczcie na tą część trasy dwie godziny, a nawet więcej.

Ja śpieszyłam się na autobus, gdybym na niego nie zdążyła- musiałabym siedzieć w Taganana kolejne dwie godziny. Niby to nie tragedia, ale po powrocie do stolicy nie kupiłabym prowiantu na następny dzień. Tym bardziej następnego dnia przed 7 rano. Ogarnianie górskich wycieczek na Teneryfie jest dużo bardziej skomplikowane niż w Tatrach.

Reasumując – tego dnia zrobiłam ponad 20 km w 7 godzin, będąc o dwóch batonach. Nie usiadłam ani na chwilę. Na przystanek dotarłam cała mokra, rozczochrana i czerwona jak burak. Prawdziwy dzień relaksu :-P Jak się łatwo domyślić, kolejny dzień rozpoczełam całkowicie bez mocy. Anaga zachwyciła mnie kilka lat wcześniej i mimo, że w miedzyczasie widziałam wiele pięknych miejsc, nie rozczarowała mnie.Szkoda tylko, że nie było czasu na spokojniejszą kontemplację. Coś mi się zdaje, że jeszcze tam wrócę.
Pięknie.Anaga to góry ,które hipnotyzują zielenią oraz architekturą wąwozów i wzniesień. Żeby cieszyć się ich urodą trzeba po prostu mieć czas. W Twoich uwarunkowaniach , pojechałbym A 275 do Taborno. Stamtąd w dół do wąwozu Tamadite na nogach i dalej tak jak szłaś, zboczem nad oceanem do Taganana do A 946. Tą trasą nie da się umęczyć a widoki super. Mimo wszystko to co zobaczyłaś i przeżyłaś to Twoje i na dłużej pozostanie w pamięci. Dzielna podróżniczka i już ! Zdjęcia – wspaniałe.
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Dzięki! Wiesz, tego dnia nie miałam tyle czasu, do Taborno autibus jedzie z La Laguna. Ja się wcale nie martwię, myślę, że na Teneryfę pojadę jeszcze nie raz. Ps. Za to na druhi dzień szłam jak ślimak :-)
PolubieniePolubienie
Cudnie!
PolubieniePolubienie
Tak! I pogoda się idealna trafiła ;-)
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Super widoki. Gratuluje wytrwałości, ja bym wymiękła ! :)
PolubieniePolubienie
Dzięki ;-) Sama sobie taki „spacerek” zgotowałam ;-)
PolubieniePolubienie
Super zdjęcia. Korzystasz może z jakiejś aplikacji mobilnej do nawigacji? Ja trafiłem na appkę OsmAnd. Można ściągnąć świetną, szczegółową mapę Wysp i używać offline. Widzę że jest zaznaczony ten szlak z Taganana do Tamadite. Ja wybieram się w Anaga w przyszłym roku (w przyszłym tygodniu La Palma:) i chcę zatrzymać się w schronisku Montes de Anaga. Miałaś może okazję być tam albo znasz jakąś lepszą miejscówkę w okolicy?
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Ja korzystam z papierowych map Kompassu, ale mają wiele niedociągnięć ;-) Apkę sprawdzę. W górach Anaga chyba nie ma żadnego innego schroniska, więc nie ma wyboru, z tego co widziałam w necie, można rozbić namiot właśnie na Tamadite, widziałam też namiot w Benijo….Ps. Zazdroszę La Palmy!
PolubieniePolubienie
To bardzo polecam Ci tę aplikację, ewentualnie wikiloc i poźniej też można ściągnąć mapę wybranego rejonu, np. Kanary zajmują tu tylko 27MB, ale wikiloc jest bez koloru. Papierową też zwykle zabieram bo lubię mapy w ogóle, ale nic nie zastąpi tego punkciku który ciągle pokazuje gdzie się jest:). PS. Jednak spróbuję też przejść szlak wulkanów, jeśli nogi pozwolą, bo plan napięty. Dzięki za rekomendację.
PolubieniePolubienie
Cóż drugi raz byłam na Teneryfie i za każdym razem wplatam m.in. i „Twoje” szlaki w moje plany :). Ale nie o tym tym razem, tylko o tym, że właśnie wypróbowałam apkę Roberta OsmAnd i wraz z mapą Kompass stanowiła dla mnie zestaw idealny. Dojeżdżaliśmy dzięki niej pod samo wyjście na szlak – bez żadnego pudła, a na samym szlaku pokazywała nam gdzie jesteśmy, a więc ile przeszliśmy a ile przed nami. Generalnie do każdego miejsca, do którego chciałam trafić prowadziła jak po sznurku. Nie ważne czy to początek szlaku, miasto, ulica czy knajpa. Teren zurbanizowany, czy wysoko w górach. Można wprowadzić adres lub wskazać na mapie paluszkiem. Bomba :)
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Fajnie:). Na La Palmie mapa Osmanda również swietnie się sprawdziła. Oczywiście przewyższa poziomem szczegółowości mapy Kompasa. Poza tym La Palma też bomba.
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Choć jestem fanem map papierowych na pewno sprawdzę tą apkę, umówmy się – Kompas za dokładny nie jest :-P
PolubieniePolubienie