Lukla

Trekking w Himalajach. Dzień #1. Kathmandu-Lukla -Phakting


Busik wypełniony po brzegi uczestnikami naszej wycieczki mknie po pustych i cichych ulicach Kathmandu. Choć na zewnątrz jest ok. 15 stopni na plusie, ja mam na sobie bluzkę z merynosa, polar, softshell, kurtkę z goretexu i dwie puchówki. Na szyi fantazyjnie zamotana pomarańczowa wkładka do śpiwora udająca szalik, po kieszeniach poupychane: kilogram batonów, czołówka, baterie, powerbank. Z barbarzyńskim 15-to kilogramowym limitem bagażu na lotach do Lukli nie ma żartów, dlatego ubieram na siebie tyle ciuchów, ile tylko mogę.  W tym momencie bardziej się stresuję, że każą mi coś wyrzucić, niż lądowaniem na jednym z najniebezpieczniejszych lotnisk świata. Martwię się też, że będę musiała codziennie nosić ok 7 kg na plecach, walcząc z rozrzedzonym powietrzem. Przecież, kiedy decydowałam się na opcję z tragarzami, miałam wizję, że niosę ze sobą tylko małą butelkę wody i batonika. O święta naiwności…

Na lotnisku rozgrywają się dantejskie sceny, w których niby uczestniczę, a jednocześnie oglądam je jakby zza szyby – po 1,5 godziny snu jestem klasycznym wrakiem człowieka i prawie śpię na stojąco. Oczekiwanie na otwarcie lotniska, chaos i bałagan, kontrola bezpieczeństwa, przez którą bez problemu przechodzą butelki z wodą i termos, potem ważenie bagaży. Dzięki Bogu, na wagę rzucane są hurtem plecaki całej grupy.  Liczę na to, że inni mieli więcej rozsądku i mój nadbagaż jakoś się wyrówna, ale gdzie tam – okazuje się, że mamy w sumie 20 kg za dużo (!). Zamiast zmuszać nas do wyrzucania nadprogramowych rzeczy, linie lotnicze kasują nas na zawrotną sumę…równowartości 6 $. Za grupę, nie na łepka. Wydaje się, że najgorsze już za nami 😉

Jest mi wszystko jedno, czy będę siedzieć przy oknie z widokiem na Himalaje ( trzeba zająć miejsce z lewej strony); po prostu chciałabym już szczęśliwie wylądować w Lukli. Pakujemy się do małego, 18 osobowego samolociku linii Summit Air, który o wschodzie słońca wylatuje w stronę wielkich gór. Zostawiamy za sobą smog i hałas stolicy, małe wioski pomiędzy wzgórzami i wlatujemy w zwężającą się z minuty na minutę dolinę.

nowy dzień w Himalajach = nowa przygoda
nowy dzień w Himalajach = nowa przygoda

Zaczynają się pojawiać pierwsze sześcio- i siedmiotysięczniki, trzaskają migawki aparatów, w uszach huk nie do wytrzymania, w głębi duszy niepewność pomieszana z ekscytacją. Dzięki Bogu, nie widzę dokładnie momentu,  kiedy po 30 minutach lotu samolot podchodzi do lądowania na pasie startowym, który zaczyna się tuż nad przepaścią, a kończy zboczem góry. Kółka uderzają o ziemię, na pokładzie samolociku euforia i zasłużone tym razem oklaski dla pilota, ktoś ukradkiem ociera łzy wzruszenia. Może to nawet byłam ja ;-)

lotnisko Lukla Nepal
lodowato i pięknie

Lukla wita nas wyrastającymi tuż obok płyty lotniska szczytami i mrozem. Jest ponuro i lodowato, nie ma czasu na pamiątkowe zdjęcia, bo do naszego samolotu ładują się od razu ludzie, dla których himalajska przygoda już się kończy. Ze zdziwieniem patrzę, kiedy wśród  rejestrowanych bagaży pojawia się moja czerwona torba wyładowana wodą, z termosem i butelkami Naglene. Oczywiście, z wrażenia zostawiłam ją na pokładzie samolotu, ale pani z obsługi przytomnie wyrzuciła do bagaży ( pewnie nie pierwszy raz ktoś czegoś zapomniał) . I chwała jej za to – bez termosu chyba bym się pocięła, a butelki też nie raz się przydały.

Lukla lotnisko pas startowy
nie taki diabeł straszny?

Poznajemy Namgela, szefa naszych tragarzy i resztę chłopaków, którzy będą niezastąpioną pomocą podczas naszego trekkingu. A potem zasiadamy w knajpie przy lotnisku, nie tylko na kawę i śniadanie, ale przede wszystkim, żeby wrzucić na fejsa update, że żyjemy 😉 Wifi działa tu całkiem nieźle, jak się później okazuje – może nie być ogrzewania, wody, ale internet będzie hulał nawet na wysokości 4800 m npm. Znak czasów.

EBC trekking Himalaje
to jest Lakpa, bardzo wesoły gość ;-)

Nietrudno zauważyć, że wyjątkowo piszę w liczbie mnogiej, wypadałoby więc napisać kilka słów o „nas”. Jak wiecie lubię podróżować i wędrować po górach sama, ale po wielu rozterkach, analizie za i przeciw, a także dobrych radach znajomych z internetu, postanowiłam na moją przygodę życia wybrać się ze zorganizowaną grupą. Nie mając własnej ekipy, nastraszona, że co jakiś czas zdarzają się napady na samotnych turystów, stwierdziłam, że wolę jechać w grupie niż nie jechać wcale. Jednym słowem – poszłam sama ze sobą na kompromis. Jak mi się wędrowało w grupie? Myślę, że to temat na osobny post.

Kiedy byłam już zdecydowana na Mountain Monarch, pewnego zimowego wieczoru wybrałam się do krakowskiego Bonobo na slajdowisko Magdy Jończyk. Spodobało mi się, jak i co opowiadała, a zwłaszcza to, że na jej wyprawach każdy idzie swoim tempem, byle tylko spotkać się na lunchu i wieczorem w miejscu noclegu. Juuhuu, można być alienem, do nikogo się nie odzywać, iść samotnie przez cały czas, wspólne posiłki jakoś da się przemęczyć :-P Jak było faktycznie? Temat na osobny post 😉

Lukla Phanding EBC trekking szlak
a jednak podążam za grupą ;-)

Nasza grupa liczyła 12 osób, większość z północy Polski (a więc nie miałam szansy poznać ich przed wyjazdem), wiek 27-60 + (kilka osób w moim wieku).  Podczas przedwyjazdowej mailowo/ fejsbukowej korespondencji okazało się, że większość biega ( i to np. półmaratony) albo jeździ regularnie na rowerze. Jako osoba, która czas wolny spędza trzaskając seriale na Netflixie zaczęłam mieć obawy, że będę się wlokła na szarym końcu. Nawet lepiej – myślę – wiadomo, że trekking w Himalajach to nie wyścigi, a ja nie będę musiała się socjalizować. Oczyma duszy widziałam już siebie jak, jako ostatnia, tuż przed zmrokiem, docieram na nocleg do wioski. Jak było naprawdę? O tym będzie w kolejnych odcinkach. Warto jednak napomknąć, że chodzenie po Pirenejach z 15 kg plecakiem i wyrypy na beskidzkich pagórach to aktywności, które mogą zaprocentować w przyszłości 😉

Lukla EBC szlak trekking
brama do raju?

Wróćmy jednak do Lukli. Śniadanie, jak to bywa w grupie, nieco się przeciąga, ale nawet mnie to nie denerwuje. Nigdzie się nie śpieszę, a dziś mamy do przejścia tylko kilka kilometrów, w dodatku w dół. Idealna trasa po zarwanej nocy i emocjach związanych z lotem.  Kątem oka kontroluję, czy ktoś ma mój bagaż główny i stawiam pierwsze kroki na himalajskim szlaku, a raczej kamiennych uliczkach Lukli. Wszystko jest nowe, ciekawe, egzotyczne. Po mroźnym poranku w Lukli nie ma ani śladu, słońce ostro przygrzewa, a my schodzimy łagodnie zieloną, kolorową doliną.

Lukla szlak Himalaje Nepal
sielankowo,nic, tylko usiąść na trawie i medytować…
a ja się martwiłam, że mam nieść 7 kg
a ja się martwiłam, że mam nieść 7 kg

Bardzo wysokie góry są jeszcza poza zasięgiem naszego wzroku. Mimo to, robię zdjęcia jak opętana ( jak się pewnie domyślacie, podczas drogi powrotnej te same krajobrazy nie będą już robiły na nikim wrażenia).  

szlak Lukla Phakting
stupa

Na szlaku pojawiają się pierwsze buddyjskie symbole – młynki modlitewne, stupy, kamienie mani . Trzeba pamiętać, że obchodzimy je z lewej strony, z szacunku dla innej kultury, a także dlatego, żeby zapewnić sobie powodzenie na trekkingu (i nie tylko). Choć nie jestem osobą religijną, tu nie przepuszczam żadnej okazji, żeby pokręcić młynkiem modlitewnym. Na pewno nie zaszkodzi. 

młynek modlitewny
młynek modlitewny

Około południa zatrzymujemy się na lunch – to stały punkt podczas trekkingu Himalajach. Coś nie do pomyślenia dla osób, które cały dzień zasuwają po górach o batonach energetycznych i jedyny normalny posiłek jedzą wieczorem. Strata czasu? Na pewno. Z drugiej strony – nie niesiemy ze sobą kanapek, słodycze oszczędzamy na czarną godzinę, a jakoś przecież trzeba uzupełnić stracone kalorie. Spojrzenie na menu i konsternacja nowicjuszy – co tu się w ogóle je? Prawie wszyscy jak jeden mąż bierzemy sherpa stew i jest to najbardziej pikantna wersja zupy, jaką mam okazję jeść w ciągu kolejnych dwóch tygodni. Wersja, którą będę wspominać z rozrzewnieniem. Gorące, ostre potrawy to coś, co zdecydowanie daje kopa w Himalajach!

tu dają najbardziej pikantną sherpa stew
tu dają najbardziej pikantną Sherpa stew

Do Phakting dochodzimy dość wcześnie, około godziny 14. Magda proponuje jeszcze jakieś spacery, ale jakoś nikt nie reaguje entuzjazmem. Ja, po pierwsze jestem padnięta po nieprzespanej nocy, po drugie -odzywa się mój wewnętrzy samotnik – bez jaj, że mamy chodzić wszędzie razem, jak jakaś wycieczka szkolna (!)  . Przy okazji jeden z kolegów dostaje reprymendę, że pognał przodem nic nie mówiąc pani kierowniczce. Nie podoba mi się to wszystko.

nasz apartament!
nasz apartament! fot. Marzena Ryś

Marzę, żeby się położyć do łóżka, a tu niespodzianka – w klaustrofobicznym pokoju temperatura jak w lodówce, przez szpary w oknach dosłownie wieje, nie o takich warunkach do odpoczynku marzyłam. Tymczasem słońce chowa się za chmurami, zrywa się wiatr, w jadalni nie grzeją, siedzę w botkach puchowych, czapce i puchówce, przy swoim pierwszym termosie z ginger lemon tea. Teoretycznie powinno być dosyć ciepło, zeszliśmy przecież na 2600 m npm. Aż strach pomyśleć, co będzie dalej, ale teraz nie ma już odwrotu. Chciałam wczasy w Himalajach, to mam. ( Dopiero później się okazuje, że to był najgorszy i jeden z zimniejszych lodgy na szlaku. Inna sprawa, że prawdopodobnie później przyzwyczailiśmy się do niskich temperatur.)

a zapowiadało się przyjemnie ;-)
a zapowiadało się przyjemnie ;-)

Wspólna kolacja dopiero o 19, nieważne, że większość jest głodna już teraz. Podczas kolacji trzeba zamawiać śniadanie na następny dzień ( serio? Skąd mogę wiedzieć, na co będę miała ochotę jutro?). Magda rozdaje nam karteczki z tabelką, którą trzeba wypełniać dwa razy dziennie – obserwując reakcję swojego organizmu na wysokość i oceniając potencjalne symptomy od 0 do 3. Normalnie jak w szkole. Wygłasza też pogadankę o chorobie wysokogórskiej. Powiało grozą. Przez samo słuchanie o objawach można poczuć się słabo. Czy muszę wspominać, że tabelki nie wypełniłam ani razu? Nie musiałam 😉, bo jaki jest sens wpisywać codziennie zero w każdej rubryce? Przez większość czasu czułam się świetnie, jak na nizinach. A nawet lepiej, bo na nizinach ciągle coś mi dolega. Wnioski nasuwają się same ;-) A tak poważnie – wsłuchiwanie się (używając nomenklatury Magdy) w to, co chce mi powiedzieć moje ciało na wysokości było fascynujące i będę na pewno jeszcze o tym pisać.

most wiszący Himalaje trekking
most w okolicach Phakting, jest strasznie tylko za pierwszym razem ;-)

Po kolacji z mieszanymi uczuciami zawijam się w śpiwór w lodowatym pokoju, myśląc czy aby na pewno wycieczka w grupie to był dobry pomysł. Na szczęście szybko padam jak przysłowiowa zmięta stówka. Jest tak zimno, że rano na szybach pojawia się szron, żeby było jasne – od środka. Ludzie narzekają, że przemarzli na kość w śpiworach kupionych w Nepalu ( komfort do -20, podobno 😉 ); ja błogosławię mojego zimowego Cumulusa, w którym było mi tej nocy….za gorąco. Nowe dziwne zasady, pierwszy  zimny, wieczór, warunki w hoteliku, obrzydliwa toaleta, bałagan przy śniadaniu – to wszystko daje nam nieźle w kość. A może to po prostu taka próba charakterów, żebyśmy nie myśleli, że będzie zbyt łatwo. Znam takich, którzy po tej pierwszej nocy by wymiękli 😉


Pierwszy dzień w Himalajach był dla mnie dość trudny, bo musiałam się dostosować do nowej sytuacji. Później było już tylko lepiej – wieczorna lodówka w pokojach i niemycie włosów stało się czymś oczywistym, moje wątpliwości zniknęły, przyzwyczaiłam się do przebywania w grupie i reguł panujących na trekkingu, przestałam się wewnętrznie buntować, że ktoś mi planuje dzień.  Ustalony wcześniej, zawsze ten sam rytm dnia okazał się bardzo wygodny, tak samo jak brak zasięgu. Chętnie wróciłabym teraz do tej rutyny, nawet za cenę spania w czapce i zimowym śpiworze ;-)

8 uwag do wpisu “Trekking w Himalajach. Dzień #1. Kathmandu-Lukla -Phakting

  1. Piękne spełnienie marzenia, chętnie przeczytam dalsze opisy! Który model Cumulusa zabrałaś ze sobą? Ja odkładam sobie powoli do puszki po złotówce-dwóch na Lite Line 300, mam nadzieję, że do wiosny się uda :) Pozdrawiam

    Polubienie

    1. Hej! Wzięłam Panyam 600 i wkładkę z Sea to Summit. Kilka razy spałam wyrozbierana :-), zwykle w bieliźnie z merynosa (dla porównania – niektórzy spali w puchówkach). Co do śpiwora – myślę, że warto dołożyć i zmodyfikować – np. puch hydrofobowy i Pertex Quantum Pro żeby nie zamókł…Temat rzeka :-)

      Polubione przez 1 osoba

  2. Już się nie mogę doczekać opisów reszty przygody. Dziwne, że od razu musieliście zamawiać śniadania. Czyżby szykowali tylko tyle jedzenia, ile będzie potrzebne?

    Polubienie

  3. Kasiu, dziękujemy. Jak byśmy tam byli 🙂 Stawiam 5! Czekamy na ciąg dalszy. Jan dziękuje za 60+,to tak ładnie brzmi 🙂 Nasze śpiwory kupione w Katmandu zdały egzamin, też czasami zdejmowalam skarpetki, bo było za gorąco, ale czapka obowiązkowa.

    Polubienie

Dodaj komentarz

Ta witryna wykorzystuje usługę Akismet aby zredukować ilość spamu. Dowiedz się w jaki sposób dane w twoich komentarzach są przetwarzane.