Pierwsza noc w Himalajach upłynęła spokojnie i niespodziewanie ciepło, ale śniadanie to była prawdziwa katastrofa. Trwało z półtorej godziny, bo kuchnia pomyliła wszystko, co tylko mogła pomylić. Owsiankę dostałam, kiedy już po długim oczekiwaniu zdążyłam zjeść omlet, którego właściciela nie udało się zidentyfikować. Jednym słowem – chaos. Nie działa to dobrze na morale, oj nie.

Mimo to cała grupa, bez większego poślizgu o umówionej godzinie stawiła się z plecakami pod hotelikiem. Dziś czekał nas trudny i długi dzień – podejście do Namche Bazar, pokonanie ponad 800 m w pionie, a co najważniejsze – przekroczenie ( i to o dużo) wysokości 3 tys. m npm. Miałam świeżo w pamięci potworne łupanie w głowie i ogólną słabość podczas zdobywania Teide; dlatego bałam się, jak zareaguje mój organizm tym razem.
Poranek był mroźny, lodowaty cień wciąż spowijał dolinę, dlatego naubierałam się jak zimą w Tatry. Wełniane skarpetki, czapka, getry pod spodnie. Nie minęła jednak godzina, kiedy słońce zaczęło przygrzewać, a ja rozbierać się z kolejnych części garderoby. Taki urok Himalajów – rano mróz, potem kilka godzin upału, po południu chmury i mgły, które przynoszą wilgoć i chłód.

Początkowo szlak prowadził wzdłuż rzeki , zboczami doliny, cyklicznie wznosił się i schodził na dół, przekraczając górskie potoki wpadające do rzeki Dudh Koshi. Po drodze cały czas mijaliśmy lodge i małe malownicze, ale biedne wioski, a ja z ciekawością obserwowałam, jak ludzie tutaj żyją.


Bose, umorusane dzieci w kurteczkach North Face’a proszące o słodycze (egoistycznie nie dałam, bo przecież musiałam batoniki oszczędzać😉 ), kobieta, która na tym mroźnym słońcu suszyły włosy (podczas, gdy ja szłam w buffie na głowie, bo było mi zimno), stragany z mydłem i powidłem, grządki z jakąś dziwną odmianą kapusty.
Pierwsze mijanki z karawanami bawołów na wąskiej ścieżce nad urwiskiem ( jaki pojawią się nieco wyżej) i szeroko otwarte oczy na widok porterów niosących na plecach ogromne pakunki. Zachwyt na widok ośnieżonych sześciotysięczników.
Niestety, zauważyłam też, że z grupą idzie się dużo wolniej niż samemu – a to przystanek, bo ktoś chciał siku, a to na zdjęcia, a to po prostu, żeby napić się wody. Nie byłam do tego przyzwyczajona. Kusiło mnie, żeby na tej łatwej trasie dodać gazu, nogi wyrwały mi się do przodu, do naprawdę wysokich gór, ale wiedziałam, że trzeba się opanować – po Himalajach chodzi się powoli, a kto o tym nie pamięta, ten później ma kłopoty.

Przed południem, po kolejnym stromym podejściu dotarliśmy do Monjo, gdzie znajduje się wejście do Parku Narodowego Sagarmatha. Pod „biurem” kłębił się tłum ludzi, czekających na swoją kolejkę, ale my po prostu przeszliśmy przez bramę i poszliśmy dalej. Całą biurokracją zajął się Namgel, nasz head Sherpa. Ha, jednak są jakieś plusy zorganizowanej wycieczki!

Lunch zjedliśmy siedząc na tarasie i wygrzewając się do słońca, jak na prawdziwych wczasach. Brakowało tylko zimnego piwa. Choć nie raz miałam ochotę, żeby wypić browara z widokiem na ośnieżone szczyty, to mocno wzięłam sobie do serca rady mojego znajomego, który był w Himalajach kilka lat wcześniej (LINK do jego relacji) – nie pić alkoholu, kawy, nie jeść mięsa, nie spać po południu ( to ostatnie mi nie groziło, bo po prostu nie było kiedy, choć byli tacy, co czasem drzemali czekając na lunch).

Posłuchałam Tomka i nie żałuję 😉 Rezygnacja z mięsa ma sens, nie tylko dlatego, że jest transportowane na plecach tragarzy, więc jego świeżość jest raczej wątpliwa. Wyczytałam też, że na wysokościach po prostu słabiej się je trawi. Coś w tym musi być – przez dwa tygodnie nie jadłam mięsa – czułam się jakoś lekko. I non stop głodna (ciekawa koincydencja).

Po jedzeniu fajnie byłoby się położyć, albo pochilloutować na tarasie, ale zamiast tego czekała nas wisienka na torcie – przejście przez podwójny wiszący most, który pojawia się w filmie Everest, a później to, co tygrysy lubią „najbardziej” – ok 500 m mozolnego podejście zygzakami w lesie bez widoków. Zresztą, nawet gdybyśmy nie szli w lesie, szansy na widoki nie było – nadciągnęły chmury, zrobiło się zimno i ponuro. Moja forma też spadła; rano szłam w czołówce, teraz wlokłam się gdzieś na szarym końcu, z podobnymi do mnie maruderami. A może po prostu tak było trzeba – powyżej 3 tys. m npm na pewno ciężej się oddycha i idzie.

Wreszcie potworne zygzaki się skończyły i naszym oczom ukazała się szerpańska metropolia – Namche Bazar. W samą porę, bo właśnie zaczęło się ściemniać i tylko dzięki Namgelowi udało się odnaleźć w labiryncie schodków i wąskich uliczek drogę do naszego hoteliku. Przeciskając się wśród straganów, nagle podniosłam głowę i zobaczyłam piękny, strzelisty szczyt, który zdawał się wznosić tuż nad miasteczkiem. Podjarałam się jak dziecko i poczułam, ze naprawdę jestem w wysokich górach.

Po wczorajszej noclegowej traumie ( zimno jak w psiarni, obrzydliwa toaleta, nieogarnięta kuchnia) po dotarciu do hoteliku spodziewałam się najgorszego. Tymczasem było ciepło ( całe 12 stopni w sypialni), przytulnie, a toaleta znajdowała się na korytarzu zamiast w lodowatej przybudówce. „Tu jest jakby luksusowo” pomyślałam 😉 No proszę, jak szybko zmienia się perspektywa i oczekiwania.
Byłam na wysokości 3440 m npm i z niepokojem czekałam, aż zacznę odczuwać tą wysokość. O dziwo, nie bolała mnie głowa, oddychało się całkiem normalnie, za to…poczułam się jak pijana. A raczej jak po solidnej dawce THC 😉 Trochę jakbym była oderwana od rzeczywistości. Po prostu – na górskim haju! Przed snem ochlapałam się symbolicznie wodą ( przecież jeszcze nie czas, żeby brać prysznic, w końcu myłam się dwa dni temu w Kathmandu) i podekscytowana zawinęłam w śpiwór. Nie mogłam się doczekać jutra i tego, że spełnię największe marzenie – zobaczę Ama Dablam na własne oczy!
CDN
Niesamowicie podoba mi się zdjęcie z bawołami. trzy szczyty – śnieżny, kamienny i zalesiony. Zupełnie do siebie nie pasują, jakby jeden utknął w zimie, drugi w jesieni, a trzeci w lecie. Pięknie wyglądają tak razem ❤
PolubieniePolubienie
Nawet nie zwróciłam na to uwagi :-) A tak naprawdę to czuć było jesień w Himalajach
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Osz kurde ale widoki. Koparka opada!!!
PolubieniePolubienie
To dopiero początek, potem będzie lepiej :-)
PolubieniePolubienie