Prohibido el paso – para Niemców stoi bezradnie przed wysokim murem, który nagle wyrósł w poprzek szlaku. Mają niewesołe miny i widzę, że chyba zaraz zrezygnują. Teren prywatny w wysoko w górach to niestety norma na Majorce. O nie – drugi dzień pod rząd nie zrezygnuję z zaplanowanej trasy tylko dlatego, że ze szlakiem jest coś nie tak ( dzień wcześniej ścieżka istniała tylko na mapie). Nie zastanawiając się długo, szukam jakiegoś niższego odcinka,wdrapuję się na mur i przełażę z triumfem na drugą stronę. Polak potrafi! Niemcy zachęceni dobrym przykładem idą w moje ślady. Nieco nieśmiało maszerujemy po czyjejś ziemi w kierunku kamienistej kopuły Puig des Teix.


Postanowiłam się nie katować. Wycieczka do Valldemossy to miał być lajtowy dzień; zresztą miałam wizję, że miasteczko leży w dolinie wśród zielonych, łagodnych wzgórz i nawet nie ma się tam gdzie zmęczyć. Wszyscy wiemy, jak to się zwykle kończy.

Valdemossa to miasteczko tłumnie odwiedzane przez turystów, nie tylko z powodu pięknego położenia; niektórzy pielgrzymują tu do domu Fryderyka Chopina. Moim zdaniem – dość przereklamowane i nudne. Zimą pewnie jest mega deprecha, nie dziwię się, że kompozytor był tu nieszczęśliwy. Uliczki może malownicze, ale zalane tłumem jednodniowych turystów. Ulotniłam się stamtąd najszybciej jak tylko mogłam.

Plan : przejść kawałek GR221 pomiędzy Valldemossą a Deią ( edit : z powodu beznadziejnego rozkładu autobusów zejście do Dei zupełnie nie miało sensu, więc postanowiłam zrobić pętelkę). W necie wyczytałam, że ludzie mieli jakieś straszne problemy ze znalezieniem szlaku (???). Może zaczynali, tam gdzie ja kończyłam.
Wciąż wiele nie obiecywałam sobie po tej trasie. Przecież miasteczko otaczały łagodne, zalesione wzgórza – nuda! Jednak kiedy uważniej popatrzymy na mapę okazuje się, że najpierw trzeba przejść długą doliną, prawie po płaskim, a potem nagle wdrapać się na górę. Wszystko, co najlepsze jest schowane przed odwiedzającymi Valldemossę.

Szlak zaczyna się jakieś 10 min spacerkiem od informacji turystycznej. Na początku przypomina nieco drogę do którejś z tatrzańskich dolin – asfaltówka szybko zamienia się w szutrową drogę. W oddali widzę skalną ścianę i nie mam zielonego pojęcia, jak ja się tam wdrapię. Jak się pewnie domyślacie, żadnego hard coru tam nie ma, dobrze utrzymany szlak wspina sie zygzakami, a ja bez żadnych trudności, może tylko z lekką zadyszką, wdrapuję się na kamienny płaskowyż.

W tej chwili zaczynam żałować, że tak późno wstałam i dotarłam na szlak o 11. B0 okazuje się, że nie jest tak nudno jak się spodziewałam – wreszcie po dwóch godzinach nużącego i bezwidokowego podejścia jestem na otwartej przestrzeni – na północym zachodzie błękit Morza Śródziemnego i małe portowe miasteczka w dole, a po mojej prawej stronie – skaliste szczyty. Szlak – kamienny chodnik, który wije się jak okiem sięgnąć. Wiem, ze dalsza wędrówka to będzie czysta przyjemność i teraz gorzko żałuję, że nie mam zbyt wiele czasu. Mogłabym spokojnie dojść do Port de Soller.

Tymczasem, mając w pamięci świeżo wczorajsze niepowodzenie, zaczynam szukać odbicia na szczyt. Tym razem ścieżka jest wydeptana i zaznaczona nie tyle kopczykiem, co gigantycznym kopcem. Nie można nie zauważyć.

Jedyna trudność to wspomniany wcześniej mur, który jest dla mnie niemałym zaskoczeniem. Jak długo nie jest pod wysokim napięciem, nie ma problemu, żeby przez niego przeleźć. Oczywiście, bardzo cenię własność prywatną, ale żeby zamykać góry? Niedoczekanie! Podwójne standardy? Może.

Kolejnym zaskoczeniem jest, że ścieżka/ szlak jest tak wydeptana jakby codziennie ktoś nią chodził. Albo mur postawiono niedawno, albo mało kto się nim przejmuje. Mimo to, dziwnie się czuję spacerując po czyjejś działce, na szczęście razem ze mną wędruje wspomniana wcześniej para Niemców. W kupie raźniej ;-)

Żeby wejść na Puig des Teix trzeba po kilkunastu minutach odbić w prawo i wspiąć się na przełęcz. W dalszym ciągu ścieżka jest dobrze widoczna, więc nie ma żadnych trudności orientacyjnych.

Na Puig des Teix, jak na każdym niezalesionym szczycie strasznie wieje. Ale widoki są przepiękne. Z daleka widzę Serra de Tramuntana i moje kolejne cele, między innymi Puig de Massanella, wielki kapelusz, na który wybieram się następnego dnia. Niemcy szybko się zwijają i zostaję na szczycie zupełnie sama. Znam wiele osób, które nieswojo by się czuły, ale moim zdaniem nie ma nic lepszego. W polskich górach dość nierealne, zupełnie normalne na Majorce.

Niestety, jak to na wakacjach, czas mnie goni i trzeba wracać ( i tak siedziałam na szczycie dłużej niż ustawa przewiduje). Jednak nie mogę, jak planowałam szybko opuścić tego miejsca, bo na mojej drodze stają przedstawiciele majorkańskiej fauny. Krówka Milka i ryczące osiołki. Jak wiadomo, krowa to jeden z ciekawszych elementów fotografii górskiej, dlatego kolejne kilkanaście minut mija na sesji zdjeciowej. Jak na dłoni widać stąd wyższą i bardziej atrakcyjną część Serra de Tramuntana, szczyty, na których byłam ( Puig de l’ Ofre) , na której nigdy nie wejdę ( zagarnięty przez wojsko Puig Major) i te, na które wybieram się jutro.


Nagle zza winkla wyjeżdża auto terenowe a mnie oblatuje blady strach – może to własciciele posesji, a ja nie wyglądam, jakbym się zgubiła. Jestem przygotowana na awanturę/ opieprz. Na szczęście przejeżdżają obok i wcale nie zwracają na mnie uwagi. Widocznie szkodliwość mojego czynu jest znikoma ;-)

Wracam na znakowany szlak czyli GR221 i teraz już bez pośpiechu idę sobie krawędzią płaskowyżu. Po prawej stronie taka niby przepaść, jakby ktoś się bardzo postarał ( albo pośliznął ) można spaść. Cały czas wypatruję miejsca, gdzie zaczyna się zejście do Dei, które rzekomo może być trudne dla tych z lękiem wysokości ( pewnie jak na warunki majorkańskie, jestem pewna, że ktokolwiek to pisał, przesadził).

Mimo, że szlak, a raczej kamienna droga, jest doskonale utrzymany dobrze mieć mapę, bo szlakowskazów jak na lekarstwo. Ciężko stwierdzić, w którym miejscu odbić w lewo do Valldemossy. Dobrze mieć mapę. Jeszcze lepiej spotkać Niemca z niezawodnym przewodnikiem Rothera – wg niego, jakieś dziesięć minut po tym, kiedy zobaczycie przez sobą szczyt w kształcie Matterhorna trzeba odbić w lewo. Swoją drogą bardzo mnie ten szczyt zaintrygował i od razu zaczęłam analizować, gdzie to i czy da się tam wejść.

Zejście do Valdemossy bez żadnych niespodzianek, po prostu nudne jak to zejście. Miasteczko wieczorem robi o wiele lepsze wrażenie, ale jakoś nie mam ochoty tam tkwić łapię pierwszy autobus do Pamly, a stamtąd do „domu”.
Wędrówka wokół Valdemossy to pozytywne rozczarowanie tegorocznej wycieczki na Majorkę, nie miałam pojęcia, że są tam takie fajne widokowe szlaki. Tradycyjnie – chciałabym wrócić. Tymczasem jednak szykuję się na higlight wyjazdu – atak na Puig de Masanella – najwyższy dostępny legalnie szczyt Majorki. Stay tuned!
Link do trasy : Puig des Teix

No i cudnie. Mam nadzieje, że kiedyś dane mi będzie zobaczyć te strony. Kocham takie pejzaże. Wspaniała przygoda.
http://kasinyswiat.blogspot.com/
PolubieniePolubienie