baskijskie pagóry

GR10 – wersja robocza. O tym, jak testowałam siebie i sprzęt w Kraju Basków


Z zachodu na wschód, od Atlantyku do Morza Śródziemnego, przez Pireneje biegnie cienka, czerwona nitka. GR10 – szlak oznaczony polską flagą. 954 kilometry górskiej przygody. Kiedy wróciłam z Himalajów ludzie pytali – jakie mam kolejne marzenia, co teraz? Może Patagonia, może jakiś łatwy 6 tysięcznik, a może powrót do Nepalu. Stwierdziłam z przykrością, że teraz nie mam już żadnych marzeń i całą zimę spędziłam w depresyjnej stagnacji. A mimo to, gdzieś w głębi duszy wiedziałam, czego mi teraz trzeba. Wziąć plecak, zostawić wszystkie problemy za sobą i iść przed siebie. Aż mi się znudzi.


Książki Łukasza Supergana, prelekcje Kamili Kielar, wreszcie – świetny film Wild (Dzika droga), który oglądałam chyba z 5 razy – współczesne „księgi zbójeckie”, które powodują, że marzenie, z pozoru nierealne, zalęgnie się w głowie. Dla kogoś, kto przeważnie śpi w pensjonatach (żeby nie powiedzieć hotelach), a po 5 km z ciężkim plecakiem zdycha, myśl o szlaku długodystansowym i spaniu pod namiotem przez dwa miesiące wydaje się abstrakcją.

GR10 spacer od Atlantyku do Morza Śródziemnego
spacer od Atlantyku do Morza Śródziemnego

Co zatem stoi na przeszkodzie, żeby od razu porwać się z motyką na słońce? Ludzie nieśmiało zaczynają od GSB, ja postanowiłam zacząć od trawersu moich ukochanych Pirenejów. Miejsc, do których tęsknię, jak tylko z nich wyjadę. Rozsądek podpowiedział mi jednak, że zanim rzucę się na głęboką wodę, warto polecieć tam na dwa tygodnie i sprawdzić, zarówno siebie jak i sprzęt na najłatwiejszym odcinku biegnącym przez Kraj Basków.

gdzieś na szlaku w Kraju Basków GR10
gdzieś na szlaku w Kraju Basków

Strefa komfortu vs. gite d’etape

Pisałam kiedyś, że strefa komfortu kończy się w Pirenejach. Przez dwa lata nic się nie zmieniło. Nie raz wspominałam, że nie boję się samotnych wędrówek daleko od domu, za to najgorszą traumą jest spanie z obcymi ludźmi w jednym pokoju. Pierwszy dzień na szlaku, ulewa przez cały dzień, przemoczone wszystko łącznie z plecakiem. Kiedy docieram do gite, ważne jest tylko to, żeby było sucho i ciepło; fakt, że śpię w małym pokoju z dwoma obcymi chłopami nie ma żadnego znaczenia. Jestem szczęśliwa, że nie muszę spać w namiocie, a właściciel suszy mój dobytek przy kominku (to, że butów z goretexem nie powinno się suszyć przy bezpośrednim źródle ciepła też jakoś przestaje mnie obchodzić). Przez kilka następnych dni historia się powtarza. Wciąż przeszkadza mi chrapanie i brak prywatności, ale przestaję się panicznie bać wspólnych pokoi.

Bidarray gite d'etape GR10 szlak
gite w Bidarray

Gite d’etape (prywatne schronisko) staje się dla mnie synonimem oazy dla umęczonych i przemoczonych wędrowców. W gite wysuszysz ciuchy, weźmiesz prysznic, zrobisz pranie, a jeśli mają ogólnodostępną kuchnię – możesz ugotować kolację i zagotować wodę (bez bawienia się z odpalaniem kuchenki).

gite d'etape Ainhoa
suszarnia w pokoju ;-)

W gite panuje przyjazna i wyluzowana atmosfera, spotykasz ciekawych ludzi, ale o 22 nastaje cisza jak makiem zasiał; nie boisz się imprez i nocnych hałasów, bo każdy rano wyrusza na szlak. W gite możesz też wziąć opcję z wyżywieniem (biorąc pod uwagę ceny w knajpach to dobry deal) i przy kolacji, z kieliszkiem wina w ręce kontemplować zielone, sielankowe wzgórza. Wreszcie – jeśli nie leje, chcesz zaoszczędzić kasę, potrzebujesz prywatności – przeważnie można za drobną opłatą rozbić obok namiot, mając dostęp do łazienki i kuchni.

Reasumując: gite d’etape to świetny wynalazek!

  • nie mylić z gite de France, gdzie pokój kosztuje jedyne 90 €
Kaskoleta GR10 szlak
czego chcieć więcej po męczącym dniu

Spanie pod namiotem

Nocowanie w namiocie to dla mnie wciąż nowość i atrakcja, a jednocześnie dość uciążliwy proces rozkładania i składania obozowiska. Coraz lepiej śpi mi się w moim małym domku, coraz mniej klaustrofobicznie się czuję, a jednak nadal na poranne spakowanie tego całego bajzlu schodzi mi strasznie dużo czasu. To poważnym problem, jeśli chce się np. wyruszyć o 6 rano. Nie wiem, jak sobie z tym porannym grzebanie poradzić – przyjmuję dobre rady 😊

Pireneje namiot biwak
jestem królową chaosu

Namiot to wolność – nie martwię się, gdzie będę spać, jeśli w gite nie będzie miejsca; w chwilach załamania, gdzieś po środku szlaku wiem, że nie muszę schodzić do cywilizacji – jeśli już naprawdę nie będę mieć siły, mogę rozbić się gdziekolwiek. Namiot to zdecydowanie oszczędność kasy.

Namiot to dodatkowy balast, ale nie wyobrażam sobie, żeby iść na długi szlak bez niego, codziennie stresować się szukaniem noclegu, codziennie wydawać 17-20 euro za łóżko, codziennie dzielić pokój z innymi ludźmi. Zwariowałabym :-P

Po tych dwóch tygodniach wiem też, że nie dam rady non stop spać pod namiotem, dlatego muszę mieć w budżecie środki na nocowanie pod dachem co kilka dni (albo w czasie załamania pogody).

Ekwipunek – hity i kity

Podczas tego wyjazdu na całej linii zawiódł goretex. Z rękawów goretexowej kurtki The North Face wykręcałam wieczorem wodę; buty Salomona jak raz przemokły, tak potem przemakały non stop. Ponoć goretex ma wieczystą gwarancję (na nieprzemakanie), czy w takim razie powinnam obie rzeczy oddać do reklamacji? A może jest jakiś limit wody, jakie sprzęt z taką membraną może przyjąć?

Kurtka służy mi od kilku lat i do tej pory byłam zadowolona, natomiast buty Salomona wciąż są na gwarancji i pewnie zareklamuję po wakacjach (o ile wcześniej całkiem się nie rozlecą). Tu pojawia się jednak problem – pasowałoby jednak mieć buty, które nie przemakają i nie wiem, czy w międzyczasie nie będę musiała kupić kolejnych (!). Myślę, też czy nie zainwestować w obszerną pelerynę, zakrywającą plecak (zazdrościłam tym, co takie mieli).

Żeby nie było tak pesymistycznie – podczas tego wyjazdu miałam okazję przetestować kilka nowych nabytków, którymi jestem zachwycona. Do tej pory spałam na karimacie i to była katorga – nie dość, że niewygodnie to w dodatku zimno od ziemi. Po wnikliwej analizie tego, co polecają długodystansowcy, zainwestowałam w materac dmuchany Thermarest Neo Air X-Lite. Nie sądziłam, że w namiocie można się tak dobrze wyspać 😊 Materac pokochałam od pierwszej nocy, choć codziennie się obawiam, że go przez nieostrożne użytkowanie przebiję. Tani nie był, ale naprawdę robi robotę. Btw mam wersję uniwersalną, bo niestety wersja dla kobiet była za krótka (co swoją drogą bardzo mi się nie podoba – wiele kobiet ma więcej niż 168 cm wzrostu :-P)

Jak pewnie pamiętacie, nakupiłam za grosze sporo puchowych ciuchów w Nepalu; mam w szafie całą kolekcję puchowych kurtek. A mimo to, żadna mi nie pasowała, kiedy zastanawiałam się, którą wziąć w Pireneje. Dlatego, choć może komuś się to wydać zbędnym wydatkiem, szarpnęłam się na porządną kurtkę z Cumulusa, polecaną nota bene przez Wieczną Tułaczkę. Ani razu nie żałowałam wydanych pieniędzy – kurtka była nieoceniona podczas pierwszych dni z byle jaką pogodą, a także później podczas zimnych wieczorów i poranków na biwakach. Wydaje się, że mam chyba inną tolerancję na zimno niż Magda, bo dla mnie była okej w Pirenejach, ale na Kazbek etc. musiałabym mieć więcej puchu 😉

Worki wodoodporne Sea to Summit – nie wiem, jak żyłam bez nich wcześniej 😊 Pozwalały nie tylko nie martwić się bardzo, czy po ulewnym dniu będę mieć coś suchego do ubrania, ale też zachować minimum porządku w chaosie mojego plecaka.

Spotkania na szlaku vs. wewnętrzny alien

Wciąż jeszcze wiele osób się dziwi, że jadę na dwa tygodnie w góry sama. Dla mnie to odskocznia od hałasu wielkiego miasta i open space’u w korpo, ale wiem, że są ludzie, którzy się martwią (patrz: rodzice), są tacy, którzy nie rozumieją. Są jednak takie dni na GR10 , kiedy mam więcej interakcji z ludźmi, niż podczas deszczowego weekendu w Krakowie. Więcej wartościowych rozmów niż przez tydzień small talków w pracy.

GR10 szlak
Andrea z Mediolanu

Pod koniec maja zaledwie kilka osób wyrusza codziennie znad Atlantyku, a mimo to udało mi się spotkać całą plejadę ciekawych osób. Niektórych widziałam tylko raz, a potem pognali przed siebie, innych spotykałam non stop; byli tacy, których zgubiłam drugiego dnia, po to, żeby znaleźć ostatniego. Fajnie iść samotnie i cieszyć się ciszą, ale równie miło wieczorem zobaczyć znajome mordy 😉 Czasem dobrze jest spędzić wspólnie dzień na szlaku, o ile ktoś potrafi dostosować się do mojego tragicznego tempa. Jedyny minus (a zarazem plus) tych spotkań jest taki, że wszyscy jesteśmy w ruchu – wystarczy jeden dzień przerwy a fajna ekipa znika Ci z oczu na zawsze (to też dobry sposób, żeby z kolei kogoś zgubić). Ulotność spotkań i ciągłe zmiany – taki jest chyba urok bycia w drodze.

GR10 Kaskoleta
Mohammed z Paryża

Brak wiary w siebie i niska samoocena

Przez pierwsze dni idzie mi całkiem dobrze, tak dobrze, że aż zaczyna mnie to niepokoić. Szybko jednak przychodzi pierwszy wycof, skróty (albo pozorne skróty) asfaltem, tempo spada dramatycznie, morale też. Wiecie jakie to uczucie, kiedy wszyscy na szlaku Cię wyprzedzają? Kiedy zaczynasz z dwoma kolesiami o 6 rano, w ciągu 15 minut znikają Ci z oczu i nie widzisz ich już potem przez cały dzień; kiedy 7 – godzinną trasę robisz w 10 godzin? Kiedy na najłatwiejszej części GR10 spotykasz odcinki, gdzie najzwyczajniej w świecie się boisz, bo atakuje lęk wysokości? Można się załamać.

GR10 szlak Pays de Basque
koniec bardzo stromego trawersu – tu mój lęk wysokości się odezwał

Na noclegach spotykam znajomych i słysząc, jak szybko przeszli dzisiejszy odcinek, czuję się po prostu gorsza. Codziennie myślę, że GR10 jest jednak dla mnie za ciężki. De facto te dwa tygodnie na szlaku uświadamiają mi, że mam strasznie niską samoocenę i nie wierzę w siebie.

Na szlak ruszyłam prosto od przysłowiowego biurka, nie trenowałam chodzenia z ciężkim plecakiem nawet podczas weekendowych wypadów; niosłam tyle samo kg na plecach, co Andrea – wysportowany Włoch, który przeszedł chyba większość szlaków długodystansowych w Europie; samotnie zmagałam się z upałem, padającym poziomo deszczem a także codziennymi wątpliwościami i lękiem wysokości. Przed wyjazdem, kiedy pierwszy raz wzięłam plecak na ramiona, byłam załamana jego ciężarem i swoją słabością, obawiałam się, że przejdę max 5 km dziennie. W ostatniej chwili wyciągnęłam mapę Vallee d’Aspe, bo nie było mowy, że przy takiej kondycji dojdę do Lescun. Tymczasem – do Lescun dotarłam, bo się uparłam (częściowo stopem, częściowo na własnych nogach); podczas całego wyjazdu przeszłam 275 km, a w rekordowy dzień – prawie 30.

Lescun Pireneje szlaki
cyt. „I will get to Lescun no matter what” ;-)

Mimo wszystko, chyba powinnam być z siebie dumna. Ja jednak martwię się tym, że skoro najłatwiejsza część GR10 tak mnie umęczyła, to strach pomyśleć, jak ciężko będzie później. Na pewno trochę by pomogło, gdybym na swojej drodze spotykała takich słabeuszy jak ja 😉, a nie tylko gości, którzy zasuwali jak sportowcy. Albo gdyby ktoś mi powiedział, że jestem silna i dobrze sobie radzę (tak jak Martin w ostatni dzień, jaka ja byłam mu za to wdzięczna). Ciągłe porównywanie się z innymi to zmora i muszę z nią walczyć, jeśli będę chciała kontynuować szlak.

GR10 vs. kondycja

Codzienne zdychanie na szlaku i chwile załamania zafundowałam sobie sama. Kilka miesięcy bez ruchu, bez żadnych sportów, spędzone na trzaskaniu seriali na Netflixie, piciu piwa i jedzeniu słodyczy – to nie jest najlepszy trening przed szlakiem długodystansowym :-D Nie idźcie tą drogą.

Pocieszająca jest jednak obserwacja, jaką poczyniłam: po dwóch tygodniach plecak przestaje tak bardzo ciążyć, znika zadyszka, a mięśnie nie bolą już tak bardzo. Właśnie wtedy, kiedy trzeba wracać do domu. Dlatego na dwa tygodnie nie opłaca się jechać w Pireneje, trzeba planować dłuższe wypady.

GR10 szlak Lescun Etsaut
ostatni dzień – teraz mogłabym iść dalej

Aktualnie obawiam się, że świeżo zdobyta forma znów siądzie, bo po powrocie do Polski nie potrafię się zmobilizować, żeby spakować plecak i jechać w góry. Wszystko przez tropikalne upały.

Szlak długodystansowy vs. radosna improwizacja

Kiedy idziesz szlakiem długodystansowym, takim jak GR10, odpada jeden poważny problem – gdzie iść kolejnego dnia. Jak po nitce do kłębka, przemierzasz góry trzymając się biało czerwonych szlaków i wyznaczonych w przewodników etapów. Gołym okiem jednak można dostrzec, że szlak wiele razy poprowadzony jest bardzo nielogicznie; schodzi w dół, tylko po to, żeby wspiąć się do góry (i tak w kółko). Wiele razy omija ciekawe miejsca, gdzie fajnie byłoby zostać przez kilka dni.

GR10 szlak Pireneje
dzień 6 – póki co, trzymam się szlaku

Dziś już wiem, że ślepe trzymanie się szlaku to nie dla mnie. Lubię kombinować, wymyślać alternatywy, wędrować po swojemu. Fakt, kilka razy podczas tej dwutygodniowej wyprawy szłam asfaltem, bo tak było łatwiej – ale kiedy czujesz się tak (okres, ból głowy, 30 stopni w cieniu), że masz do wyboru albo zemdleć albo zboczyć z trasy, to raczej długo się nie zastanawiasz. Doszłam do wniosku, że to moja wędrówka i nikt mnie nie będzie rozliczał, czy przeszłam go w całości, czy podjechałam stopem, czy odpoczywałam kilka dni czy też odwiedziłam miejsca całkowicie poza trasą.

iść asfaltem to nie grzech
iść asfaltem to nie grzech

Szlak ma być przyjemnością, a nie planem do wykonania. Jeden z kolesi spotkanych na GR10 miał rozpisany grafik – gdzie nocuje każdego dnia, ile godzin dziennie będzie szedł, etc., łącznie z tym, kiedy musi dojść do celu. Być może to dawało mu poczucie bezpieczeństwa. Gdybym miała taką kartkę, to stres by mnie wykończył 😉. Deadline’y można mieć w korpo, ale nie kiedy idzie się przed siebie. Preferuję improwizację i zmiany planów – nawet w trakcie dnia. Ten dwutygodniowy trekkingowy test ostatecznie to potwierdził. Dlatego nie mam presji, żeby kontynuować GR10, bardziej podoba mi się pomysł, żeby iść ciągle na wschód i cieszyć się z przebywania w Pirenejach.


Jeżeli spodobał Ci się artykuł, myślisz o wypadzie w Pireneje i chcesz poznać innych pirenejskich freak’ów – wpadaj na  naszą fejsbukową grupę PIRENEJE!

4 uwagi do wpisu “GR10 – wersja robocza. O tym, jak testowałam siebie i sprzęt w Kraju Basków

  1. W zupełności się z Tobą zgadzam, góry to nie miejsce na tabelki w Excelu. Przede wszystkim chodzi o czerpanie przyjemności, szukanie tej wolności, której tak na co dzień brakuje. A co do spania w namiocie, to też poszukuję sposobu na szybkie zebranie się rano. Podróżując z sakwami rowerowymi, zauważyłam, że im mniej z nich powyciągam do namiotu, tym łatwiej się zebrać :)

    Polubienie

  2. Kasia! Zdecydowanie powinnaś być z siebie dumna! Też mnie momentami w górach dopada porównywanie sie do innych (kondycyjnie) ale koniec konców staram sobie zawsze przypominać, ze w gory nie jezdze na zawody tylko dla wlasnej przyjemności. Zarazilaś mnie za to Pirenejami! W tym roku już mam rozplanowane korpourlopy, ale w przyszłym chyba beda na mojej liście na długi urlop :). Z praktycznych pytan – mogłabyś zdradzić z jakim modelem plecaka chodzisz na dłuższe treki?

    Polubienie

    1. Dzięki,Lina! Wydaje mi się, że to przez te etapy – wszyscy robią takie same i łatwo się porównywać. Ale koniec z tym! Sama sobie będę etapy ustalać :-) Plecak Deuter Vario Futura 45 plus 10. 15 kg wejdzie, ale mógłby być trochę większy. Poza tym polecam!

      Polubienie

Dodaj komentarz

Ta witryna wykorzystuje usługę Akismet aby zredukować ilość spamu. Dowiedz się w jaki sposób dane w twoich komentarzach są przetwarzane.