To nie był najlepszy rok. Kilku planów nie zrealizowałam, nie zdobyłam zbyt wielu szczytów, nie zrobiłam żadnych postępów w zimowych wędrowkach, często lenistwo nie pozwalało mi wstać bladym świtem, żeby jechać w góry, wreszcie – kontuzja uziemiła mnie na ponad dwa miesiące.
526 km i 37 dni na szlaku – jestem pewna, że niejeden marzy o takim wyniku. W 2017 częściej oglądałam wschody i zachody słońca w górach, kolejny raz wędrowałam w górach Anaga i na La Graciosie, odkryłam na nowo Tatry Zachodnie, odwiedziłam ponownie Małą Fatrę, pobiłam swój rekord wysokości wchodząc na 3718 m, wreszcie – samotnie włóczyłam się przez tydzień z ciężkim plecakiem po Pirenejach. Choć zawsze powtarzam, że prócz Tatr żadne polskie góry nie są warte zachodu, w mijającym roku pojawiłam się na szlakach Pienin, Gorców, Beskidu Żywieckiego i Niskiego. Reasumując – było nieźle, mogło być lepiej.

Oswajanie zimy – ciąg dalszy
Muszę przyznać, że na tym polu poniosłam absolutną porażkę. Nadal nie dorobiłam się raków ani czekana, a moje wycieczki ograniczyły się do łatwych celów, jak nieśmiertelna Hala Gąsienicowa. Główny powód – zimą jest zimno. Mam wrażenie, że mój organizm nie toleruje ujemnych temperatur na szlaku – trudno cieszyć się wędrówką, kiedy człowiekowi odmarzają stopy już po kilkunastu/ dziesięciu minutach na szlaku, ba czasem nawet już w Szwagropolu.
Nie pomagają ani merynosy ani skarpety ekspedycyjne ( do -30 stopni); sytuacja nieco się polepszyła kiedy założyłam buty z goretexem. Każde zimowe wyjście to dla mnie wyzwanie, kończące się prędzej czy później rozpaczliwym „kopaniem powietrza” ,żeby poprawić krążenie ( patent pożyczony od himalaistów). Jeśli ktoś z Was ma podobny problem, chętnie się dowiem, jak sobie z tym radzicie. Zimowych gór nie skreślam całkowicie, ale chyba bezpieczniej będzie walczyć z mrozem w niższych partiach 😉

Od zmierzchu do świtu
Jakiś czas temu obiecałam sobie, że będę oglądać więcej wschodów i zachodów słońca. W moim przypadku nie jest to takie proste – jestem alienem i nie lubię spać w schronisku z ludźmi w pokoju, a samotne spacery nocą przez las, choć pomagają ćwiczyć odwagę, też do najprzyjemniejszych nie należą (zwłaszcza po obejrzeniu serialu „Dark”).
W 2017 udało mi się jednak zaliczyć spektakularny zachód i wschód słońca na wulkanie Teide, kilka fajnych kadrów złapać w Pirenejach, spędzić przepiękny wieczór na Wysokim Wierchu w Pieninach ( nie wspominając o wschodach słońca oglądanych po drodze do pracy). Chcę więcej!

Kanary zawsze na propsie!
Kanaryjskie szlaki i tym razem nie zawiodły. W marcu wpadłam na Teneryfę, głownie po to, żeby wejść na Teide, ale oprócz tego udało mi się trochę połazić w górach Anaga i drugi raz odwiedzić okolice Masca. W październiku – po raz trzeci wylądowałam na Lanzarote, żeby plażowanie połączyć z lajtowymi trasami na rozruszanie kontuzjowanej nogi. Zrobiłam tam bardzo przyjemną trasę z Femes do Yaiza ( relacja wkrótce), weszłam też mini wulkany na przyklejonej do Lanzarote pustynnej wysepce La Graciosa ( Montana Amarilla – relacja, Montana Bermeja – relacja).
Październikowy upał nie pozwalał jednak cieszyć się wędrówką, dlatego myślę, że jeżeli ktoś nastawia się na trekking, lepiej polecieć na Kanary zimą. Plażowo-trekkingowy ranking Wysp Kanaryjskich znajdziecie TU. Ja wybieram się już pod koniec stycznia.
Czy Tatry mogą się znudzić?
Najwyraźniej w 2016 przedawkowałam tatrzańskie szlaki, bo w mijającym roku nie miałam zupełnie weny, żeby jeździć w Tatry. Najlepiej wspominam późną wiosnę i wędrówki po, wcześniej nieco ignorowanych przeze mnie, Tatrach Zachodnich. Pierwszy raz byłam na Trzydniowiańskim Wierchu, później trzasnęłam Czerwone Wierchy wreszcie – dość długą trasę, o której marzyłam od dawna : Ornak – Starorobociański – Kończysty. To był najpiękniejszy dzień w Tatrach w 2017 roku – po raz pierwszy od dawna łezka zakręciła mi się w oku, kiedy stałam na szczycie.

Potem było już tylko gorzej – lipiec to dwa weekendowe wypady na Słowację. Jak wiadomo na po słowackiej stronie nie ma tłumu, ja jednak rozbestwiona po pobycie w pustych Pirenejach, byłam zdegustowana ilością ludzi na szlaku.

Na Koprowy nie poszłam, bo zaczęło lać, na Rysy – bo mi się nie chciało ( choć byłam już na przełęczy Waga). Nie wiem, co mi odbiło, może wrodzona przekora, a może po prostu poprzewracało mi się w głowie. O tym, czy „Taterki” są najpiękniejsze i czy mogą się znudzić możecie poczytać TU. Pomyślałam, że w takiej sytuacji tylko biwaki i poza-szlaki mogą mnie uratować. Zanim jednak kupiłam śpiwór i wyszłam poza szlak, jak grom z jasnego nieba spadła na mnie diagnoza : złamana noga!
Żeby kózka nie skakała…..
Zaczęło się od tego, że pierwszy raz od dwóch lat, wybrałam się na rolki. Od razu trzasnęłam 12 km, choć w połowie jazdy zaczęła boleć mnie noga. Potem prawdopodobnie doprawiłam nieszczęsną stopę w Tatrach ( nie pomógł sprint po kamieniach z ciężkim plecakiem, żeby zdążyć na autobus). Zmęczeniowe złamanie kości śródstopia to, jak się okazało, dość częsta kontuzja u tych, co dużo chodzą po górach. I choć niegroźna, uziemiła mnie na 10 tygodni. Jak na ironię – w okresie, kiedy są najlepsze warunki do chodzenie po górach. Pomyślałam, że chyba mnie pokarało za to narzekanie na Tatry.

Załamałam się. Dzięki Bogu, że miałam L4, bo mogłam spokojnie siedzieć w domu i płakać. Przesadzam? Wyobraźcie sobie, że ktoś zabiera Wam jedyną rzecz, na której Wam zależy i która pomaga Wam rano wstawać z łóżka….To był smutny czas, nie wiedziałam, jak sobie poradzę bez wyjść w góry. Kilka osób poleciało z fejsa (!) za brak zrozumienia dla mojej rozpaczy, durne komentarze i wyrzucanie mi, że jestem malkontentem. Lepiej nie drażnić zranionego lwa 😉 Noga się zrosła, w tym czasie kondycja kompletnie siadła, a ja do dziś, kiedy tylko zaboli mnie noga, schizuję się, że to kolejne złamanie. Co ciekawe, kiedy okazało się, że przez dwa miesiące nie będę mogła chodzić po górach, najbardziej szkoda mi było nie słonecznej tatrzańskiej jesieni, ale tego, że nie pojadę we wrześniu drugi raz w Pireneje.
Nowy, wspaniały świat – Pireneje
Kto czyta regularnie bloga i śledzi fan page’a wie, że kompletnie mi odbiło na ich punkcie. Samotny wyjazd w nieznane góry był dla mnie dużym wyzwaniem i bardzo się go bałam, a jednak (a może właśnie dlatego) to był najlepszy tydzień mijającego roku. W Pirenejach znalazłam wszystko, po co jeżdżę w góry – ciszę, samotność, pustkę, wolność. Ciągle nowe krajobrazy, nie oglądane wcześniej 1000 razy w internetach. Nieoklepane kadry. Świt nad pocztówkowym Lac Gentau, piramida Pic de Bastan odbijająca się w górskim jeziorze, spacer ponad chmurami, kąpiel w lodowatym stawie. Nieograniczone możliwości wędrówek szlakami i poza nimi. Odkąd wróciłam z Pirenejów, nie mogę o nich zapomnieć.

Dlatego, kiedy w sierpniu zastanawiałam się, co zrobić z jesiennym urlopem, decyzja mogła być tylko jedna – olewam Gruzję, Alpy i Czarnogórę, kupuję bilet w Pireneje! Miałam już obmyśloną trasę i dokupione kolejne mapy, ale jak wiecie zdrowie pokrzyżowało mi plany. Żeby nie było zbyt kolorowo. Może jest jakiś roczny limit spełnionych marzeń? Ciężko było się z tym pogodzić, ale liczę na to, że Pireneje w magiczny sposób nie znikną z powierzchni ziemi i czekają na mnie 😉
Mój nowy rekord wysokości 3718 m.n.p.m
Wejście na Teide było dla mnie dużym przeżyciem, może dlatego, że marzyłam o nim od kilku lat, wiele razy oglądałam go z innych wysp archipelagu i z lądującego samolotu. W końcu kupiłam bilet na Teneryfę, zabukowałam schronisko i nie było już odwrotu. Gdzieś pod czaszką kołatała myśl, że może by tak poprawić kondycję, bo wejście na 3700 m to nie przelewki, ale nie chciało mi się ( zwłaszcza, ze w PL o tej porze roku pogoda nie zachęca do wędrówek). Poszłam więc na wulkan niemal prosto od przysłowiowego biurka ( a raczej prosto z sofy).

Dałam radę, choć łatwo nie było, zwłaszcza, że nad ranem wiał porywisty wiatr, a temperatura odczuwalna spadła do ok. -13 stopni. Samotnej wędrówki w ciemności przez wulkaniczny mordor nie zapomnę nigdy. Na szczycie śmierdziało zgniłymi jajami, a wiatr wyrywał telefon z ręki, dlatego zabawiłam tam całe 5minut. Mission accomplished. Co dalej? Wypadałoby chyba przekroczyć 4 tysiące 😉

Dziękuję, że byliście ze mną w 2017, za wszystkie komentarze i lajki, tu i na fejsbuku. W nowym roku życzę Wam przede wszystkim zdrowia i siły do spełniania górskich i podróżniczych marzeń. Do zobaczenia na szlaku!
„Dzięki Bogu, że miałam L4, bo mogłam spokojnie siedzieć w domu i płakać. Przesadzam? Wyobraźcie sobie, że ktoś zabiera Wam jedyną rzecz, na której Wam zależy i która pomaga Wam rano wstawać z łóżka….To był smutny czas, nie wiedziałam, jak sobie poradzę bez wyjść w góry”. Jak ja to dobrze znam… Miałam taką sytuację na przełomie 2012/2013 roku. Tylko, że rozpaczałam z powodu przepukliny krążka międzykręgowego, problem trochę poważniejszy. Gdzieś w odmętach na moim blogu można znaleźć depresyjny post o tym….
Kasiu, niech 2018 zaskoczy cię nie raz pozytywnie w górach i wygeneruje jak najwięcej chwil które pamięta się do końca życia. Uściski! :)
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Dzięki za ten komentarz ( i za życzenia) – to znaczy, że ktoś mnie rozumie i nie jestem wariatką ;-) A Twojego posta poszukam ;-)
PolubieniePolubienie
Bogaty w górskie doznania rok, mnóstwo godzin na szlaku, to i dobrych zdjęć sporo. Gratulujemy 🙂
PolubieniePolubienie
Dzięki! Mam nadzieję, że w nowym roku będzie tych godzin jeszcze więcej ( i lepsze zdjęcia)
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Powiem Ci Kasia, że mimo tego, że byłaś uziemiona przez tyle czasu to i tak całkiem dobrze to wygląda :) Moja babcia zawsze mówiła, że „za długie czekanie, dobre śniadanie” więc z pewnością następna wyprawa w Pireneje będzie wyjątkowa! ;)
Wszystkiego dobrego w Nowym Roku, szybkiego dochodzenia do formy i spełnienia górskich marzeń ;) Trzymaj się!
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Dzięki! Mam nadzieję zacząć od stycznia ;-)
PolubieniePolubienie
Pani KASIU :-)
To co obejrzałem na fotach i przeczytałem, to wg mnie jest doskonałą bilansowa relacja
Proszę byc wewnętrzenie dumną z siebie. Jest Pani wyjątkowym wędrowcem..:-)))
Ad rem : PIRENEJE rzeczywiście warte są grzechu..
Polecam też KAUKAZ ze szczytami ca 4,000 m npm lub zwykły Matterhorn w Szwajcarii.
Da Pani radę z pewnością tam się wdrapać, bez hakowej techniki.
Natomiast jeszcze raz rekomenduję Pani przejście się we wrześniu 2018 r szlakiem
CAMINO PRIMITIVO te 324 km w ciągu ca 14 dni. przez góry Asturii i Galicji
w płn.Hiszpanii.
To tak jakby Pani przeszła znane sobie dobrze polskie wrześniowe Bieszczady,
ale w wymiarze doznań piękna wędrówki do sześcianu :-)))))
Napraw warto…
Znajdzie tamPani na szlaku Camino Primitivo wszystko, co Panią pięknie „kręci”
w górskich wędrówkach. I samotność, i pejzażowe medytacje oraz kontemplacyjną ciszę,
ale i zwykłą ciepłą serdeczność spotykanych wieczorami w alberge pielgrzymich wędrowców
Międzynarodowe otwarte ciekawe towarzystwo. Motywacje religijne nikogo tam nie interesują, jest szacunek dla prywatności..
Jeśli by Panią zainteresował mój reportażowy foto-album z Google Zdjęcia
to mogę podesłać Pani link.do niego.
I z tymi życzeniami Panią serdecznie i noworocznie pozdrawiam
JacekS.
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Panie Jacku,
O Matterhornie nawet nie marzę, ale z daleka chętnie bym go pooglądała ( to akurat nie jest nierealne). Camino Primitivo wydaje się kuszące, ale niestety – nie mogę pójść wszędzie, jestem ograniczona urlopem i coś muszę wybrać ;-) Staram się jednak za dużo nie planować na 2018, bo jak się okazuje wydarzenia losowe mogą pokrzyżować plany. Zdjęcia chętnie pooglądam, proszę o linka :-)
PolubieniePolubienie
Ładny wynik i przepiękne zdjęcia, to musiał być wspaniały rok!
PolubieniePolubienie
Dzięki :-) Był okej, ja jednak czuję niedosyt (przez te dwa miesiące z 0 km na liczniku)
PolubieniePolubienie
Piękne widoki! Podziwiam wędrujących po górach – dzięki Wam mogę oglądać zapierające dech w piersi ujęcia szczytów na które prawdopodobnie nigdy nie wejdę ;)
PolubieniePolubienie
Ilona, Ty też możesz ;-) Jakkolwiek banalnie to brzmi…To są naprawdę łatwe ( i tanie ) wycieczki
PolubieniePolubienie
Dziękuję za wiarę we mnie ;) Niestety, zmiana ciśnień działa na mnie wyjątkowo źle (już w Wiśle tak boli mnie głowa i szumi w uszach, że nie potrafię wytrzymać)… Pozdrawiam serdecznie! :)
PolubieniePolubienie
Witam.
Podziwiam Twoje wyprawy i z chęcią czytam relacje. Niektóre są dla mnie motywacją i inspiracją. Ze swojej strony proponuję Jebel Toubkal, kolejny łatwy szczyt do kolekcji.
PolubieniePolubienie
Cześć i dzięki! Na Jebel Toubkal chciałabym się wybrać, ale sama się boję do Maroko ;-)
PolubieniePolubienie
Byłem w Maroku 6 razy, piękny i bezpieczny kraj, nawet dla samotnej kobiety. Wszyscy mówią, że muzułmanie, terroryści, a tak bezpiecznie trudno się gdzieś poczuć. W zeszłym roku byłem w Barcelonie i potem w Maroko, i gdzie był zamach ? Pewnie jeżdżąc w tereny górskie jak Ty nie ma co się martwić o zamachy ale Jebel Toubkal i 4167 robi wrażenie, choć ja byłem w sierpniu, a w tym roku jadę jeszcze raz w czerwcu tylko inną drogą wchodzę. Większość jeździ zimą ale to nie moje klimaty.
PolubieniePolubienie
Nie myślałam o zamachach, tylko właśnie o byciu samotną kobietą w kraju muzułmańskim. Fajnie by było te 4 tys. przekroczyć, ale w moich planach na ten rok raczej Maroko już się nie zmieści. Niestety urlop nie jest z gumy…
PolubieniePolubienie
Faktycznie Maroko jest specyficzne jeśli chodzi o ludzi i ich podejście do turystów, ale po kilku pobytach w tym kraju już się przyzwyczaiłem i wiem jak ich omijać. Ale jadąc pierwszy raz trzeba zapłacić frycowe. Odnośnie bezpieczeństwa samotnej kobiety to uważam, że obawy są bezpodstawne. Bardziej niebezpieczne są samotne wyprawy w góry, gdzie trudno o pomoc w nagłej potrzebie.
A jakie plany na ten rok jeśli to nie tajemnica ?
PolubieniePolubienie
To nie tajemnica, ale boję się mówić o planach, żeby nie zapeszyć ;-) Nie mam jeszcze żadnego biletu, jak jakiś kupię to na pewno się pochwalę. W tym tygdniu np. kupiłam mapę Alpy Algawskie, loty śmiesznie tanie, ale wciąż się nie zdecydowałam. Poza dalszymi wyjazdami chciałabym trochę pobiwakować w Beskidach czy gdzieś w słowackich górach.
PolubieniePolubienie
Mega zestawienie. Nie pozostaje mi nic, jak tylko pozazdrościć i życzyć równie owocnych wypraw w kolejnych latach 😉
PolubieniePolubienie
Hej Marcin! Dzięki! To akurat rok 2017, 2018 był jeszcze lepszy :-) Ciężko będzie go przebić.
PolubieniePolubienie